Poznańska koreanistyka obchodzi 20 urodziny. Przez lata z niszowej filologii wyrósł jeden z najpopularniejszych kierunków na UAM. O tym, jak do tego doszło z dr. Pawłem Kidą, wicedyrektorem Instytutu Etnolingwistyki rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Co skłoniło pana do studiowania koreanistyki na UAM?
Moja inspiracja do Orientu zaczęła się w okresie szkoły średniej w Stalowej Woli. Uczyłem się w klasie o profilu biologiczno-chemicznych i miałem zostać lekarzem. W połowie liceum zacząłem myśleć, że chciałbym robić w życiu coś nietuzinkowego. A że czytałem bardzo dużo książek, przede wszystkim o Oriencie stwierdziłem, że mógłbym iść w tym kierunku.
Gdy dowiedziałem się, że otwiera się filologia koreańska w Poznaniu aplikowałem na studia i dostałem się. Teraz z perspektywy czasu wiem, że wygrałem los na loterii. Nie żałuję ani jednego dnia. To wspaniała przygoda, bo łączę pasję z pracą, każdy dzień przynosi nowe wyzwania i fajne momenty. Sama praca ze studentami jest rewelacyjna.
Studia pana nie rozczarowały?
Nie, choć początki były trudne. Mieliśmy dwóch wykładowców Koreańczyków, którzy trochę mówili po polsku oraz kilka książek. W bibliotece czekaliśmy w kolejce do jedynego podręcznika do gramatyki. To był niesamowity czas. Dziś mogę zamówić książkę i za chwilę mam pdfa, świat jest o wiele bardziej prosty. Ale za to nasz rocznik był bardzo zgrany. Na studiach mieliśmy bardzo dużo pracy i więcej godzin języka koreańskiego oraz innych języków niż teraz, jednak zawsze znajdowaliśmy czas, żeby się spotkać.
Dlaczego zdecydowano się powołać taki kierunek? Nie było pewności, że jest przed nim przyszłość.
Koreanistyka, jak też i inne języki orientalne na UAM to dzieło profesora Jerzego Bańczerowskiego. Wcześniej orientalistyka była tylko na Uniwersytecie Warszawskim i niektóre komponenty na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pan profesor wspomina, że nie wiedział czy koreanistyka będzie strzałem w dziesiątkę, ale była nadzieja, bo nawiązaliśmy kontakty, na przykład z polonistyką w Seulu. Wtedy w 2003 roku zaczynaliśmy jako “mała filologia”, nikt nie spodziewał się, że wyrośnie z niej “potwór”, jak to mówi profesor Bańczerowski. Cieszymy się, że staliśmy się dorosłym, samodzielnym dzieckiem. Filologie orientalne na UAM są ośrodkiem wiodącym w nauczaniu języków obcych, o czym świadczą czołowe miejsca w rankingu “Perspektyw”.
Jak rozwijała się koreanistyka przez te dwie dekady?
Zaszły ogromne zmiany. Po pierwsze komponent dydaktyczny czyli program studiów. Ten, który teraz obowiązuje jest zupełnie inny niż w 2003 roku. Wtedy filologia koreańska była studiami pięcioletnimi z rozbudowanym programem, z czasem podzielono je na trzy i na dwa lata, a program studiów trzyletnich dostosowano do rynku pracy. Po drugie komponent personalny - nie da się zbudować filologii bez stabilizacji zatrudnienia i kompetentnego zespołu. Osiągnęliśmy to. Z doktor Anną Borowiak jesteśmy żywym przykładem, że studia orientalistyczne można skończyć w Korei. W ciągu 10 lat zrobiłem magisterkę oraz doktorat w tym kraju. Doktor Borowiak również napisała doktorat na koreańskim uniwersytecie. Jesteśmy oboje wykształconymi lingwistami i wróciliśmy do Poznania, by tu dalej budować koreanistykę. Muszę przyznać, że studiowanie języka koreańskiego po koreańsku jest nie lada wyzwaniem, system edukacyjny bardzo różni się od polskiego, dodatkowo byliśmy jedynymi Europejczykami na wydziałach. Nie mogliśmy opuścić żadnych zajęć, bo wszyscy by o tym wiedzieli. Przy tym wcale nie mieliśmy taryfy ulgowej jako obcokrajowcy, musieliśmy pracować dwa razy ciężej.
Trzeci komponent to obserwacja rynku pracy, międzynarodowe kontakty i współpraca. Na obecnym etapie mamy bardzo szerokie kontakty z koreanistykami w Europie i jesteśmy rozpoznawani zagranicą. Poza tym poznańska koreanistyka jest platformą jednoczenia koreanistyk w Polsce. Stworzyliśmy Polskie Towarzystwo Koreanistyczne w 2018 roku, zorganizowaliśmy dwa kongresy, wydajemy książkę “Meandry koreanistyki”.
Uważam za ogromny sukces to, że następnego dnia po obchodach dwudziestolecia odbędzie się okrągły stół koreanistyczny. Przyjeżdżają do Poznania specjaliści z całego kraju. To pokazuje, że potrafimy się zjednoczyć i działać wspólnie.
Jakie są źródła tego sukcesu? Historia przecież mogła potoczyć się inaczej.
Ludzie - pracownicy Instytutu Etnolingwistyki, którzy tworzą trzon zespołu. Trzeba też podkreślić, że mój i doktor Anny Borowiak powrót z Korei pozwolił nabrać dynamiczności. Znaliśmy najnowsze badania językoznawcze, przywieźliśmy też ze sobą wiele kontaktów, które zaowocowały podpisaniem około 8 umów o wymiany studenckie. Do podpisania umowy z Uniwersytetem Sejonga doszło dzięki temu, że mam koleżankę, która na nim pracuje. Nikt nie dyskutował czy warto, co to za uniwersytet. Pozostaliśmy w świadomości Koreańczyków. Oboje z doktor Borowiak zasiadamy w gremiach różnych koreańskich towarzystw, jesteśmy wybierani na członków zarządu. Współpracujemy też z Narodowym Instytutem Języka Koreańskiego, odpowiednikiem Rady Języka Polskiego. Obecnie jego prezesem jest moja promotor prof. Chang Sowon Miałem to szczęście, że uczyłem się u niej, takiego koreańskiego Jana Miodka!
Czy trudno było panu odnaleźć się w Korei?
Pobyt w Korei był jak przeniesienie do innego świata, mam na myśli różnice kulturowe i mentalność. Wszystkiego musiałem uczyć się od nowa, ale dużo czasu spędzałem z Koreańczykami i mogłem całkowicie zanurzyć się w ich kulturę. Nie jest łatwo spędzić całą młodość za Uralem. Nauka i życie w Korei są bardzo drogie, miałem szczęście, że otrzymałem stypendium Republiki Korei, z którego opłacałem czesne oraz miałem kieszonkowe. Podpisałem dokumenty, w których zobowiązałem się, że skończę studia w określonym czasie, jeśli bym tego nie zrobił musiałbym zwracać pieniądze. Z cudzoziemców, z którymi zaczynałem studia wielu zrezygnowało. Trzymała mnie silna determinacja i chęć poznania tego kraju. Nie planowałem pisać tam doktoratu, ale życie zadecydowało za mnie. Na egzaminie dyplomowym pani promotor powiedziała, że mam aplikować na doktorat. Tam relacja z nauczycielem akademickim jest zupełnie inna niż w Polsce. Mistrz każe uczeń musi - konfucjanizm, zasada zależności. Byłem pierwszym Polakiem, który otrzymał tytuł doktora w Katedrze Językoznawstwa Koreańskiego Narodowego Uniwersytetu Seulskiego.
A co pani profesor powiedziała po egzaminie doktorskim?
Że teraz może mnie puścić w świat, bo wie, że nie przyniosę wstydu jej i uniwersytetowi. „Pamiętaj, że cokolwiek by się działo, gdziekolwiek byś nie był, zawsze możesz zwrócić się do mnie o pomoc, jesteśmy jednym zespołem po wsze czasy – powiedziała”. Zażartowałem, że chyba teraz należę do mafii koreańskiej. Pani profesor nic nie odpowiedziała, ale jej skinienie głową było znaczące.
Myślę, że studia w Korei były szkołą życia dla młodego człowieka.
Nauczyłem się tam gotowości do działania, koreańskiego pragmatyzmu, zdolności podejmowania wyzwań, komunikacji z ludźmi, pracy zespołowej i otwartości na inne kultury. Ten pobyt ukształtował moją osobowość. Nie widzę w życiu problemów tylko wyzwania.
Co Pana fascynuje w Korei Południowej, jej kulturze, historii, społeczeństwie?
Jeśli chodzi o kulturę to kuchnia - żałuję, że nie poszedłem do szkoły gotowania w Korei. Zamiast tyle czasu spędzać w bibliotece, mogłem trochę posiedzieć w kuchni. Koreańska kuchnia jest zdrowa, oparta na naturalnych produktach. Zwykle raz do roku wyjeżdżam do Korei i jest to dla mnie czas uczty kulinarnej.
Co do historii - dzieje Polski i Korei są podobne. Oba kraje mają dominujących sąsiadów, Polska leży między Rosją a Niemcami, Korea między Chinami a Japonią. Ten element historyczny nas scala, mamy tematy do rozmowy, które nas zbliżają. To jest ważne.
Natomiast w społeczeństwie koreańskim bardzo mi się podoba, że jest obywatelskie - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Dobro publiczne jest dobrem wspólnym, wszędzie jest elegancko i czysto. I przede wszystkim tam jest taka służba zdrowia, której życzyłbym całemu światu. W Korei wszystko działa szybko, dużo rzeczy można załatwić przez internet. Kiedyś zgubiłem koreańską kartę kredytową. Poszedłem do banku to zgłosić, spodziewałem się, że otrzymam nową kartę za miesiąc. Dostałem ją od ręki, w ciągu 5 minut. Obsługa klienta jest na najwyższym poziomie.
Wróćmy do Poznania. Koreanistyka na UAM bije rekordy w liczbie kandydatów na jedno miejsce. Co przyciąga młodych?
Jest boom na Koreę, kultura k-pop fascynuje młodzież. Ale nie tylko, ważny jest sam język. Miło, gdy słyszę, że w Poznaniu dobrze uczą języka. Małym sukcesem było, gdy firma LG Energy Solution, jedna z największych koreańskich firm w Polsce, z którą podpisaliśmy umowę o współpracy wybrała pięciu kandydatów na staż - czterech z Poznania, jednego z Warszawy. Nasi absolwenci mają bardzo dobrą opinię w otoczeniu gospodarczym. Znaczenie ma też prężność studentów. Nie byłoby koreanistyki bez nich. Nasi studenci są wspaniali, założyli koła: wachlarzy, bębnów koreańskich, tańca koreańskiego oraz naukowe. Występują na uniwersytecie, ale również w Polsce i za granicą. Współpracujemy z Centrum Kultury Koreańskiej, ostatnio przysłali nam dary za 3 tysiące dolarów (stroje koreańskie). Regularnie zasilamy bibliotekę Novum w nowe książki. Dbamy o jakość kształcenia i o studentów, którzy wyjeżdżają na wymianę. Nasi absolwenci bardzo dobrze zarabiają, po studiach licencjackich - 6-7 tysięcy netto, po studiach magisterskich - 10 tysięcy netto. Obecnie koreaniści przebierają w ofertach pracy.
Jaka będzie przyszłość poznańskiej koreanistyki?
Planujemy dalszy rozwój kadry i awanse naukowe. Chcemy bardzo zacieśnić współpracę z otoczeniem gospodarczym, bo Korea jest ważnym partnerem handlowym. Firmy szukają kandydatów skrojonych na miarę. Chcemy iść w tym kierunku i stworzyć przedmioty finansowane przez firmy. Zamierzamy też stworzyć słownik techniczny koreańsko-polski, którego nie ma na rynku, w ten sposób ułatwimy naszym absolwentom pracę. Planujemy zorganizować trzeci Kongres Koreanistyczny oraz rozwinąć badania nad historią języka koreańskiego, frazeologią oraz digrafią. Dydaktycznie jesteśmy już stabilni, teraz chcemy wejść bardziej w komponent naukowy.
Zobacz też: Dzień Kultury Koreańskiej 2022