Wersja kontrastowa

Dla Izraela 7 października był jak 11 września dla świata

Marek Matusiak fot. Maciej Skrzypek
Marek Matusiak fot. Maciej Skrzypek
dr Piotr Baranowski, Krzysztof Smura

Z Markiem Matusiakiem z Ośrodka Studiów Wschodnich o tym co zdarzyło się 7 października w Izraelu i o reperkusjach jakie niesie to dla polityki bliskowschodniej rozmawiają dr Piotr Baranowski z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa i Krzysztof Smura.

 

Kiedy zgłębia literaturę na temat Bliskiego Wschodu, zwłaszcza z perspektywy stosunków międzynarodowych to pojawia się parę problemów, które warto rozwiązać na wstępie. Jednym z nich jest pytanie o to czy Bliski Wschód jest miejscem jedynym i niepowtarzalnym jako region czy też jest miejscem podobnym do wielu innych na świecie.

 

Nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem, ale ja generalnie jestem bardzo sceptycznie, nieufnie czy wręcz podejrzliwie nastawiony do kategorii wyjątkowości. Wydaje mi się, że często jak się mówi o czymś że jest wyjątkowe, to w niczym nam to nie pomaga. Nie pomaga nam w zrozumieniu kraju, regionu, problemu, a raczej odsyła nas w takie regiony, że trochę nie wiemy, do czego się odwołać.  To moim zdaniem jest często intencjonalnie używane, a case Izraela jest tutaj bardzo dobrym przykładem. Bo i krytycy Izraela często pokazują to państwo jako wyjątkowe. Sami Izraelczycy pokazują ONZ jako takie forum, gdzie nieustająco są przyjmowane jakieś rezolucje potępiające Izrael i w efekcie tych rezolucji jest więcej niż tych względem Syrii, Iranu czy Korei Północnej. I ta dysproporcja jest czasami jak jeden do stu.  Więc z punktu widzenia krytyków, Izrael jest jakimś wyjątkowo nabrzmiałym, poważnym problemem choćby ze względu na konflikt izraelsko-palestyński.  Ale również apologeci Izraela często powtarzają, że: ,,My jesteśmy taką szczególną demokracją. Jedynym żydowskim państwem na świecie, państwem żydowskim i demokratycznym, a z drugiej strony mamy takie trudne otoczenie i nie ma innego takiego przypadku’’. Według mnie to taki zabieg, który trochę rozmywa te kryteria i sprawia że niby jesteśmy demokracją, ale tak naprawdę nie można do nas odnieść tego samego instrumentarium co do wszystkich innych demokracji, bo mamy takie szczególne położenie. Ja nie wiem, czemu uznanie regionu, o którym rozmawiamy za wyjątkowy miałoby służyć? Spójrzmy chociaż na Europę Środkową. Przecież jeśli ktoś urodził się przed pierwszą wojną światową w takim Mukaczewie na Zakarpaciu to za jednego żywota zdążył pomieszkać w Austro-Węgrzech, w Czechosłowacji, na Węgrzech, na Ukrainie radzieckiej i jeszcze dożył wolnej Ukrainy. Tak samo można by więc powiedzieć, że  Europa Środkowa jest wyjątkowym i  z niczym nieporównywalnym regionem. Tym samym ja bym trochę od tego pytania uciekł, bo w zasadzie nie wiem czemu uznanie regionu Izraela za wyjątkowy miałoby służyć. Oczywiście można powiedzieć, że on jest wyjątkowy ponieważ mamy tam do czynienia z obszarem, na którym rodziły się wielkie religie monoteistyczne, że są tam zasoby węglowodorów, że to tam wielkie imperia zawsze ścierały się o wpływy. Tylko, że np. Mikronezja też jest wyjątkowa na swój sposób i może tu postawię kropkę, bo  po prostu wydaje mi się, że ta kategoria jest nieużyteczna.

 

Nie ukrywam, że stoję na podobnym stanowisku, bo rzeczywiście wydaje się, że to kryterium wyjątkowości albo ten argument wyjątkowości jest przytaczany zwykle przez różnego rodzaju siły,  którym zależy na tym właśnie, żeby pewne wymogi czy wzorce porównawcze były z nich z jakiegoś  powodu zdjęte i żeby pewne działania były usprawiedliwiane na gruncie owej wyjątkowości. Ale wróćmy do pytań. Czy te wydarzenia, które rozgrywają się teraz w Izraelu można nazwać trzecią intifadą i w jaki sposób różnią się od poprzednich zbrojnych wystąpień Palestyńczyków przeciwko państwu Izrael? 

 

Trzeba pamiętać, że Hamas w Gazie, to jest de facto rząd tego terytorium. Rząd, który ma pełną kontrolę nad tym niewielkim kawałkiem ziemi. Ma do dyspozycji wszystkie zasoby, jak i sprawuje pełną kontrolę nad populacją. Co więcej, przez szereg lat miał on z tego tytułu całkiem niezłe dochody, bo politycznie i zbrojnie wspierał ich Iran, a za przyzwoleniem Izraela dostawali pieniądze z Kataru. Wiązało się to z pomysłem na uspokojenie Hamasu, na to żeby Hamas zajął się sam sobą, zajął się Gazą, bogaceniem się, a nie atakowaniem Izraela. W efekcie, wszystkie te pozyskane zasoby zostały użyte 7 października. Mieliśmy do czynienia z operacją zbrojną, która zapewne była planowana na przestrzeni szeregu lat. Świadomie, celowo, z wykorzystaniem bardzo różnorodnych środków, bo sam atak składał się i z ostrzału rakietowego, i z forsowania bariery granicznej buldożerami. Mieliśmy do czynienia z dronami zrzucającymi ładunki wybuchowe na izraelskie czołgi jak i z oddziałem komandosów, który próbował dokonać desantu od strony morza czy z wojownikami Hamasu atakującymi z paralotni. To był moim zdaniem bezprecedensowy i dokładnie zaplanowany atak zorganizowanej siły zbrojnej. Skala ataku była zaskoczeniem, a dla mnie odpowiedź na pytanie o cel tego ataku jest wciąż otwarte. Nie wiem co Hamas chciał tym osiągnąć. Czy ta skala masakry, tej rzezi, to coś co rzeczywiście zostało zaplanowane i czy ten ,,sukces’’ przerósł ich oczekiwania? Atakujący byli ludźmi wyszkolonymi, którzy w sposób absolutnie planowy, zorganizowany chodzili po kibucach, czy po terenie festiwalu i ,,czyścili’’ je z cywilów. Z tego typu przedsięwzięciem nie mieliśmy do tej pory do czynienia, więc wydaje mi się, że to rzeczywiście jest wydarzenie zupełnie inne od  poprzednich palestyńskich wystąpień. Właśnie z tych względów, o których wspominam, ale też myślę, że skutki psychologiczne i polityczne będą bardzo daleko idące. Dla Izraelczyków 7 października był tym, czym dla całego świata 11 września. Poziom szoku jest ogromny i równać się może jedynie z poziomem nieprzygotowania struktur państwa Izrael na to wydarzenie. Długofalowe skutki co do tego jak społeczeństwo izraelskie jest nastawione do problemu palestyńskiego są nie do przecenienia jeśli chodzi o przyszłość Palestyny.

 

Wspomniał pan, że nie wie czemu doszło do ataku. A może było tak, że Hamas chciał przypomnieć o swoim istnieniu?

To jest ten moment, kiedy muszę powiedzieć, że nie wiem. Można oczywiście zrobić całą długą listę na której zapisalibyśmy, że trwały negocjacje z Arabią Saudyjską, a Hamas zrobił to dlatego by nie doszło do ich finalizacji. Tyle, że owe negocjacje były od tego finału bardzo daleko. Na liście mogłaby się znaleźć zemsta za osadnictwo na Zachodnim Brzegu i za przemoc osadników. Podobnie, zemsta za obecność żydowskich nacjonalistów na Wzgórzu Świątynnym itd. Biorąc pod uwagę to jak długo to musiało być planowane i jaki był poziom ryzyka, które podjął Hamas, który musiał się spodziewać odwetu, to naprawdę tego nie potrafię zrozumieć. To, co się wydarzyło siódmego października nie tylko obnażyło błędy czy niedostatki wojska i struktur bezpieczeństwa, ale zawaliła się cała koncepcja polityczna Izraela. Oni naprawdę przez długi czas wierzyli w to, że od Hamasu można się odgrodzić. Nie na darmo w końcu na ową barierę wydali miliard dolarów.  Wierzyli, że w związku z tym ,,z Hamasem’’ w Gazie można żyć. Było to nawet wygodne, bo sprawiało, że temat negocjacji izraelsko-palestyńskich spadał ze stołu. Zawsze można było zapytać, no z kim mamy negocjować? Z terrorystami ? Przecież sami Palestyńczycy sami między sobą są podzieleni, więc nie ma partnera po drugiej stronie. To co się stało 7 października tę koncepcję rozbiło w pył i dziś Izraelczycy do końca nie rozumieją, co się stało. Dlaczego Hamas podjął aż tak duże ryzyko i do czego im to miało służyć? Hamas kojarzymy z Gazą, bo on kontroluje tę strefę, ale przecież to jest pewien ruch ideologiczny, który nawet jeżeli w Gazie zostanie rozbity  to przecież idea nie zginie. Istnieje ona w Katarze, Libanie czy na Zachodnim Brzegu. Czołgami tej ideologii nie da się rozjechać. Można postawić taką hipotezę, że może o to im chodziło. Bo przecież nie boją się tego odwetu, bo wiedzą, że on ich nie zniszczy a ,,sukces’’ z 7 października sprawi, że sprawa będzie wciąż żyła, bo udowodnili, że Izrael można pokonać…

 

Na ile Hamas jest rzeczywiście przypadkiem sui generis, a na ile jest on wypadkową wielu sił, które splatają się na Bliskim Wschodzie? 

Z jednej strony Hamas jest jednak organizacją palestyńską, przypisaną do Palestyny, do Palestyńczyków, do sprawy palestyńskiej, palestyńskiego wyzwolenia, jakkolwiek by je definiować. To nie jest globalna organizacja dżihadystyczna. To nie jest case Al-Kaidy czy Państwa Islamskiego. Natomiast z pewnością jest tak, że popieranie Hamasu bywa wygodne dla różnych aktorów działających na Bliskim Wschodzie, a przykład Turcji czy Kataru jest tutaj bardzo dobry. Dla Erdoğana sprawa palestyńska to doskonały instrument mobilizacji i poparcia, czego przykładem ogromne państwowe demonstracje pro-palestyńskie w Stambule. W przypadku problemów na własnym podwórku najlepiej jest skierować uwagę opinii publicznej w inna stronę. I on z tego korzysta. 

 

Jako, że jest pan ekspertem od spraw izraelskich, chciałem zapytać w jaki sposób układ polityczny jaki mamy w Izraelu przełoży się na reakcje wobec tego, co się dzieje teraz w Gazie. Czy jest to konsekwencja tego co Netanjahu robił w stosunku do Autonomii Palestyńskiej? Czy jest to zupełnie nowa sytuacja, która pozwala mu na jakby zupełnie inne działania? 

To jest trudne pytanie dlatego, że ja naprawdę mam wrażenie, że mamy do czynienia z punktem zwrotnym. Społeczeństwo izraelskie jest w stanie niesamowitego rozedrgania. To jest mieszanina  strachu, ale też gniewu, czy chęci zemsty za wszelką cenę. Hasła żeby zmieść Gazę z powierzchni ziemi i wypędzić ludzi są coraz częstsze. Poziom szoku jest kolosalny i zaczynam odpowiedź od tego, bo tak naprawdę nie wiemy, czym to poskutkuje. Myślę, że to doprowadzi na pewno do bardzo głębokich przetasowań na izraelskiej scenie politycznej, ale w jakiś sposób i kiedy trudno powiedzieć. Mamy u władzy układ, który istniał przed atakiem, czyli dosyć radykalnie prawicowy, nacjonalistyczny rząd, do którego został dołączony  jeden z przedstawicieli opozycji -  Beni Ganc, były szef sztabu generalnego. Ale to konstrukcja tymczasowa, na czas bezpośredniej wojennej odpowiedzi. Znalazł on miejsce w tzw. gabinecie wojennym składającym się z premiera, ministra obrony i dwóch członków obserwatorów.  Jednym z warunków utworzenia tego gabinetu wojennego było to, żeby w czasie działań zbrojnych nie zajmować się niczym innym. To był warunek Ganca, który obawiał się, że wchodząc do rządu w przypadku podjęcia działań poza wojennych  będzie legitymizował to co wyczynia Netanjahu. Pytanie czy da radę to wyegzekwować, no bo na przykład na Zachodnim Brzegu dochodzi do linczy i samosądów w których uczestniczą uzbrojeni osadnicy przepędzając, a nawet mordując Arabów. Tworzą nową rzeczywistość. Czy to jest świadoma polityka rządu, czy też jest to jakiś rodzaj bezwładu i braku kontroli, trudno powiedzieć. Więc jeżeli pan pytał, czy to będzie prosta kontynuacja tego, co było wcześniej to z pewnością nie, bo sytuacja jest zupełnie inna. Mam dużą wątpliwość, czy rzeczywiście rząd ma kontrolę nad tym wszystkim. Dla Netanjahu sytuacja jest katastrofalna. On już wcześniej był w złej sytuacji. Był jednak na tyle silny, żeby się utrzymać na stanowisku, ale te masowe protesty w oczach wielu osób podważały jego legitymację do rządzenia. Teraz on krótkotrwale wygrywa, bo te problemy, które miał odeszły na dalszy plan i nikt się w tej chwili nie zajmuje ani zmianami w sądownictwie, ani jego procesem karnym. Natomiast trzeba pamiętać, że  jednak był premierem przez 16 lat i to on tego państwa nie przygotował i to on źle zdefiniował sytuację. Tym samym trudno uciec od wniosku, że politycznie go to obciąża. Nie tylko jego przyszłość  polityczna, ale i cały dorobek stoi pod olbrzymim znakiem zapytania. Netanjahu walczy o miejsce w historii i na pewno będzie próbował tak manewrować, żeby zrzucić z siebie odium odpowiedzialności, co zresztą już robi. Choćby niedawno zamieścił tweet sugerujący, że był źle informowany przez służby i że to nie on ponosi odpowiedzialność. Chwilę później  ten tweet został usunięty, ale proszę mi powiedzieć co to za premier rządu, który w sytuacji konfliktu zbrojnego publicznie dezawuuje najważniejszych swoich podwładnych i najważniejsze osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo? 

 

Idąc tym tropem, może takie ogólniejsze pytanie, żeby trochę zrzucić ten ciężar szczegółowości. Dlaczego Netanjahu w zasadzie sprzeciwia się rozwiązaniu problemu palestyńskiego w postaci podziału na dwa państwa? 

 

Netanjahu jest politykiem obecnym od szeregu dekad w izraelskiej polityce i oczywiście jak ktoś jest tak długo obecny w polityce, to z czasem nie jest tą samą osobą co niegdyś. Nie jestem świadomy jakiejkolwiek jego wypowiedzi, gdzie on by twardo powiedział publicznie, że nie będzie żadnego państwa palestyńskiego. Co więcej, do 7 października chyba rzeczywiście w rządzie Izraela była taka kalkulacja, że czas gra na naszą korzyść, że udaje nam się działać tak, że sprawa palestyńska de facto spada z agendy. Mówiono nam przez dekady, że uregulowanie problemu palestyńskiego czy konfliktu izraelsko palestyńskiego jest warunkiem nawiązania relacji z państwami arabskimi. A tu guzik. Mamy relacje z Emiratami, Marokiem, Bahrajnem i tak dalej. Tym samym, wcale nic nie musimy i nie jest to warunek. I myślę, że taka też była kalkulacja ze strony Netanjahu jeżeli chodzi o relacje z Arabią Saudyjską. Uważał, że da się w jakiś sposób obejść Palestyńczyków. Z pewnością uważał, że Saudowie czegoś będą chcieli i to coś symbolicznie trzeba będzie zrobić, żeby pokazać, że jesteśmy skłonni do ustępstw, ale tak naprawdę nie musimy tego robić.

 

Dlaczego?

 

Z szeregu względów. Jak się patrzy na izraelską prawicę, to oni mówią, że nie możemy mieć państwa palestyńskiego zaraz za granicą, bo to będzie państwo nam wrogie. Nie możemy pozwolić na to, żeby ono istniało i było w pełni suwerenne. Żadne państwo z własnej woli do tego nie dopuści. Z drugiej strony nie chcemy też państwa, które będzie słabe. Bo jeżeli takie będzie, to stanie się miejscem rozkwitu grup terrorystycznych, a władze nie będą nad tym panować, więc to też będzie dla nas niebezpieczne. Trzeba też jednak pamiętać, że Netanjahu wywodzi z tradycji syjonizmu rewizjonistycznego. Oni nie godzili się na podział, w którym my mamy część ziemi, a inna część owej historycznej, biblijnej ziemi Izraela nie jest nasza. Początkowo byli jednak skłonni do negocjacji i  przyjmowali do wiadomości, że inaczej się nie da. W pewnym momencie jednak zaczęło się okazywać, że może wcale tak nie jest, że może można mieć wszystko naraz i posiadać pełną kontrolę nad terytorium między Morzem Śródziemnym a Jordanem przy jednocześnie dobrych stosunkach z państwami arabskimi. Może wcale nie trzeba ponosić żadnych kosztów, ani żadnego ryzyka. No bo oczywiście każda próba uregulowania konfliktu izraelsko palestyńskiego byłaby niezwykle ryzykowna. Wymagałaby przekonania własnej opinii publicznej, która wcale nie jest na to gotowa, wymagałaby zapewne ewakuacji części osiedli, co by było potwornie destabilizujące. No i w końcu wymagałoby pewnego ryzyka, bo nie wiemy, jak ten partner palestyński się zachowa i czy nie dojdzie do kolejnej fali zamachów. Najlepiej więc tematu nie podejmować.

 

Hamas bierze pieniądze, przyjmuje ekstremistów, rozpoczyna wojnę, a cierpi ludność palestyńska. Trudno było nie spodziewać się konsekwencji….

 

One już są. Hamas jest organizacją, która jest gotowa przyjąć do wiadomości koszt, który poniesie własna ludność cywilna i to ich nie powstrzyma. Niezależnie od tego, czy ta akcja z siódmego października to jest dokładnie to co oni zaproponowali czy jednak sukces ich zaskoczył, to musieli mieć świadomość, czym to się skończy i podjęli to działanie. To jest ten typ organizacji, który ,,dla sprawy’’, jakkolwiek by tę ,,sprawę’’ pisaną wielką literą definiować, jest gotów poświęcać własną ludność cywilną.  Izraelczycy oczywiście mają rację, kiedy wskazują na to, że bardzo trudno jest uniknąć strat wśród ludności cywilnej, w sytuacji, kiedy obiekty wojskowe Hamasu są sytuowane gdzieś blisko osiedli ludzkich czy przedszkoli. Niestety ten koszt jaki ponosi ludność cywilna będzie wysoki. Z drugiej strony Izraelczycy poczuli, że mają obecnie mandat na zlikwidowanie ,,problemu’’.

 

Skala zaskoczenia atakiem wydaje się tak nieprawdopodobna, że podejrzewam, że będziemy zaraz mieli do czynienia z całą masą tez na temat tego, że to Netanjahu musiał maczać w tym palce. 

 

One pojawiły się już w pierwszych dniach. To jest jednak jakieś księżycowe wyobrażenie, bo to odsyła do warunków Federacji Rosyjskiej, gdzie istnieje prezydent, pionowa struktura i tak naprawdę każdy rozkaz można wykonać. Izrael, przy różnych swoich niedostatkach jest państwem demokratycznym i nawet jeżeli komuś przyszedł do głowy taki szalony pomysł, to tego rozkazu by nikt nie wykonał. To po pierwsze. A po drugie, nie ma możliwości, żeby się to nie wydało w sytuacji tak ostrej konkurencji politycznej i tak autentycznego pluralizmu, jaki panuje w Izraelu. Wizja tego, że Izrael by był gotów poświęcić parę tysięcy własnych obywateli, żeby osiągnąć jakiś cel polityczny jest wizją księżycową. 

 

 

W jaki sposób kierownictwo Autonomii Palestyńskiej reaguje na to o się dzieje? Chodzi mi przede wszystkim o figurę Mahmuda Abbasa, następcy Arafata? Czy po tym, co się stało, on nadal jest partnerem do ewentualnych rozmów? Na ile ma on wpływ na to, co się dzieje, na ile kontroluje poczynania bojowników i na ile w ogóle można mówić o jakimś zjednoczonym froncie palestyńskim? 

 

Generalnie rzecz biorąc, Abbas nie ma żadnego wpływu na to, co robi Hamas. To są kompletnie dwie niezależne siły. Tak naprawdę przypadła mu przykra rola statysty. Widziałem nawet taki dosyć zabawny komentarz po tym jak sekretarz stanu Antony Blinken przyjechał do Izraela po tym zamachu i spotkał się najpierw z władzami izraelskimi, a potem pojechał do Ramallah spotkać się z Abbasem. Ktoś skomentował to, że równie dobrze mógłby się spotkać z władzami Fidżi, bo mniej więcej mają one taki sam wpływ na sytuację na miejscu. Jest on w bardzo trudnym położeniu, bo jednak ten atak wzbudził pewien rodzaj uznania czy entuzjazmu po stronie palestyńskiej. Okazało się bowiem, że wróg nie jest nieosiągalny, że można go dosięgnąć, że można go ugodzić.  W związku z tym Autonomia Palestyńska, chcąc zachować jakiś autorytet, nie może rozpoczynać tego dialogu od stwierdzenia, że potępiają Hamas. Nie może ich wprost potępić, bo już wcześniej ich wiarygodność była słaba. Z drugiej strony nie może go też nie potępić, bo oczywiście jest wielka presja świata zewnętrznego, żeby to zrobili. Strona izraelska dziś mówi, że to co się wydarzyło 7 października nie ma nic wspólnego z konfliktem izraelsko palestyńskim, a zło absolutne jakim jest Hamas trzeba zniszczyć za wszelka cenę. Palestyńczycy z kolei mówią, że kontekst jest, bo trwa okupacja, trwa blokada Gazy, a już wcześniej była w niej straszna sytuacja humanitarna, a teraz mamy do czynienia z lawinowo rosnącą liczba ofiar cywilnych. Nie godzimy się więc na to, że mówimy tylko i wyłącznie o zamachu z siódmego października. Myślę, że pytanie o to czy oni przetrwają, jest dzisiaj zasadne.

 

A w jaki sposób palestyńskie siły polityczne będące w Izraelu odnoszą się do tych wydarzeń?

Ich sytuacja też jest skrajnie trudna. W Izraelu istnieją partie arabskie o różnej orientacji, które czasami startowały ze wspólnych list wyborczych. Bywało, że na jednej liście byli komuniści, islamiści, liberałowie… Zazwyczaj mają one od 10 do 15 mandatów w 120-osobowym Knesecie. Ale ich specyfika jest taka, że niezależnie od tego, jaką mają orientację światopoglądową, to lokują się poza spektrum, bo ono tworzą partie syjonistyczne, a partie arabskie jako zupełnie osobna kategoria, która co do zasady nie tworzy rządu jest trochę izolowana. Tym niemniej ostatnio mieliśmy do czynienia z szerokim frontem, którego celem było odsunięcie od władzy Netanjahu. Frontem w który wpisała się również partia arabska wchodząc do rządu, ale nie otrzymując ministerialnych tek. Rząd się rozpadł, a po jego upadku przeprowadzono sondaż, z którego wynikało, że ponad 70 procent respondentów nie chciało aby podobne eksperymenty miały miejsce ponownie. Dziś funkcjonowanie na izraelskiej scenie politycznej arabskich polityków wydaje się wręcz niemożliwe. Z jednej strony są zmuszeni by odciąć się od wydarzeń z 7 października, a z drugiej nie mogą pozostawać przy opcji, że to co się stało to był czysty terroryzm. Takie stawianie sprawy spowodowałoby, że przestaliby istnieć jako politycy ze świata arabskiego. Obecnie próbują więc się jakoś pozycjonować, wskazywać na koszty cywile i potrzebę zawieszenia broni. Natomiast podobnie jak w przypadku Abbasa myślę, że ich przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania. Obecnie nie wiemy także jak Izrael wyjdzie z tego wszystkiego, jak będzie wyglądała scena polityczna, polityka zagraniczna  i w ogóle tożsamość tego państwa…

 

Wydaje się, że do tego, co było, nie ma powrotu i to chyba najbardziej druzgocąca konkluzja. Stracą głównie Palestyńczycy, którzy próbowali się porozumieć. Straci ludność cywilna przepędzana do kolejnych obozów. Czy jest możliwa inna przyszłość Palestyny? 

 

To jest doskonałe pytanie. Obawiam się, że nie. Problem Palestyny tak naprawdę spadł z agendy. W czasie tych wielokrotnie powtarzanych wyborów w ostatnich latach o kwestii palestyńskiej w ogóle nie było mowy. Oczywiście, każda partia gdzieś tam w programie na entej stronie miała coś zapisane na ten temat, ale w ogóle o tym nie rozmawiano i coraz bardziej istniało takie poczucie, że ten problem jest nierozwiązywalny. Po tym co stało się teraz, kwestia dotycząca uregulowań politycznych problemu Palestyny będzie skrajnie niepopularna, a pomysł bazujący na tym, że zaraz za miedzą będziemy mieli jakiś podmiot przez nas niekontrolowany, z którego może wypełznąć takie ,,monstrum’’ będzie nie do przyjęcia. Strasznie mi trudno sobie wyobrazić, żeby pomysł przyznania Palestyńczykom jakiejkolwiek podmiotowości na jakimkolwiek terytorium był w tej chwili dla izraelskiej opinii publicznej do przełknięcia. Izrael jest na tyle silnym i na tyle suwerennym państwem, że nawet Stany Zjednoczone nie mają takiej bezpośredniej możliwości, żeby ich do tego ,,przymusić’’.

 

Czytaj też: Prof. UAM Szymon Ossowski. Konsultant tak, spin doctor nie

 

W związku z toczącą się wojną palestyńsko - izraelską, zaostrzającą się sytuacją na Bliskim Wschodzie i groźbą poważnych międzynarodowych konsekwencji konfliktu, władze Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa podjęły się zadania zorganizowania seminarium naukowego poświęconego ww. problemowi.  Odbyło się ono 30 października, a udział w nim wziął ceniony analityk z Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie, Marek Matusiak. Spotkanie było okazją do dyskusji z  ekspertem o złożoności sytuacji politycznej w Izraelu, przyczynach i skutkach konfliktu z Palestyną, bieżącej sytuacji w Strefie Gazy oraz możliwych scenariuszach na przyszłość w wymiarze regionalnym i globalnym.

Seminarium z Markiem Matusiakiem na WNPiD

 

Nauka Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.