Jak podają ornitolodzy większość bocianów opuściła już Polskę. Stało się to znacznie szybciej niż zwykle. Ptaki te zwykle odlatują bowiem dopiero w drugiej połowie i pod koniec sierpnia. Dlaczego tak się dzieje? O komentarz poprosiliśmy prof. Jakuba Z. Kosickiego z Wydziału Biologii.
U bocianów, podobnie jak i u innych migrujących gatunków ptaków, początek jesiennej wędrówki jest procesem złożonym, o którym decydują czynniki pogodowe/klimatyczne, a także kondycja ptaków i specyficzny behawior.
- Bociany powracają z zimowisk około 10 kwietnia, do tego dania połowa lęgowej populacji jest już na terenach lęgowych. Po kilku, kilkunastu dniach samica składa jaja (od 2 do 5, choć zdążają się wyjątki od tej reguły) i rozpoczyna się proces inkubacji, który trwa 30-32 dni. Po wykluciu, pisklęta przebywają w gnieździe od 60 do 90 dni, po czym je opuszczają, choć przez kilka dni wracają na noc. W drugiej połowie sierpnia łączą się w stada tzw. sejmiki (to jest właśnie ten specyficzny element behawioralny bocianów). Wspólnie żerują na rozległych łąkach lub ścierniskach, gdzie akumulują energię i materię potrzebną na dalekodystansową wędrówki. Po kilku dniach wspólnie odlatują w kierunku południowym, typowo odbywa się to w okolicach 20-25 sierpnia - podkreśla prof. Kosicki.
Jak podaje "Nauka w Polsce", już 2-3 tygodnie temu pierwsze grupy bocianów mijały Turcję, widywane są też systematycznie w Libanie. Na tereny zimowe, na pograniczu Sudanu i Czadu, dotrą ok. 20 września.
- W tym roku faktycznie wędrówka rozpoczęła się relatywnie wcześniej, niemniej nie ma żadnych przesłanek, żeby tę nietypową sytuację traktować jako „gwałtowną” zmianę wzorca migracji tego gatunku. Moim zdaniem jest to jednoroczny „epizod”, a wpływ na wcześniejsze opuszczenie terenów lęgowych miała przede wszystkim pogoda między kwietniem a lipcem. Było upalnie i sucho. Populacje gniazdujące blisko dolin rzecznych lub zbiorników wodnych znalazły się w bardzo dobrej sytuacji – po prostu miały co jeść, pić i miały czym chłodzić pisklęta, stąd też produktywność tych populacji była typowa lub wyższa - mówi.
Czytaj także: Biblioteka Wydziału Biologii wczoraj i dziś
Jak zauważa Kierownik Zakładu Biologii i Ekologii Ptaków, brak gwałtownych załamań pogodowych nie wymuszał na fizjologii piskląt zwiększania akumulacji energii na utrzymanie temperatury ciała, stąd też ptaki miały możliwość nieco szybszego rozwoju, niż to ma miejsce w typowym (deszczowym) lipcu.
- Gorzej natomiast miały populacje w rejonach dotkniętych suszą i gniazdujące nie w pobliżu łąk/rzek/jezior a blisko pól uprawnych. Z uwagi na ograniczone zasoby pokarmu i wody w tym przypadku piskląt zapewne było mniej niż w latach typowych i zapewne były w gorszej kondycji fizjologicznej niż pisklęta pochodzące z terenów bogatych w pokarm.Stąd też, prawdopodobnie obserwowane jeszcze na terenach lęgowych młode bociany pochodzą z gniazd zlokalizowanych na terenach z deficytem pokarmu. Nie da się nie zauważyć że nadal jest ciepło, stąd też ptaki w dobrej kondycji, które trafiły w sprzyjające warunki pogodowe (prądy wznoszące, kominy powietrzne etc.) mogły rozpocząć wędrówkę wcześniej niż zwykle. I na tym etapie tak zinterpretowałbym obserwowane zjawisko - dodaje.
Biolodzy środowiskowi od lat obserwują zmiany w fenologii różnych grup systematycznych. Starają się przewidzieć czy takie, jak tegoroczny epizod, czy w niektórych aspektach obserwowane zmiany w wzorcach zachowań zwierząt wpływają na trwałość populacji, czy też nie.
- Gwałtowne zmiany klimatyczne których jesteśmy świadkami odbijają się nie tylko na ekonomii ale także; a może przede wszystkim na otaczającej nas przyrodzie. To, że w tym roku obserwujemy epizodyczną zmianę zachowania migracyjnego nie oznacza, że za kilka kilkanaście, kilkadziesiąt lat nie będzie ona typowa.- podsumowuje prof. Jakub Z. Kosicki.