Wersja kontrastowa

Prof. Piotr Korduba. Modernizm i Hitchcock. Collegium Novum

Prof. Piotr Korduba Fot. Władysław Gardasz
Prof. Piotr Korduba Fot. Władysław Gardasz
Prof. Piotr Korduba

Gdy w 1995 r. rozpoczynałem tu studia, witający nas dyrektor Instytutu Historii Sztuki tłumaczył zakłopotany, że siedziba Instytutu znajduje się tu jedynie przejściowo i że niedługo przeniesiemy się w inne, w domyśle – stosowniejsze miejsce. My też byliśmy wtedy przekonani, że ten nijaki, a w dodatku dość zniszczony budynek nie jest właściwym adresem dla takiego kierunku. Tymczasem historia sztuki była lokatorem Collegium Novum już od prawie trzech dekad i pozostaje nim do dziś. Novum nie wydaje mi się obecnie ani zniszczone, ani tym bardziej nijakie. Oswoiliśmy modernizm.  

 

Za sztywną, modułową geometrią biało-szarych elewacji dzieje się zróżnicowane życie. W pewnych momentach bardziej pośpieszne, aktywne, w innych jakby zwolnione, uśpione. Regulowane właściwie szkolnym rytmem. Co kwadrans zamiera niemal na 90 minut, by znów wypełnić się pozornie chaotycznymi transferami studiujących i nauczających. Przypomina wtedy organizację mrowiska. Jednak przejście z jednego stadium do drugiego to także zmiana natężenia i jakości dźwięków, zapachów i światła. Czasem to właśnie po nich orientuję się, która jest pora dnia i godzina.  

 

Lubię windy w Novum. Jest ich kilka, czasem to i tak za mało – a czasem za dużo. Czekają wtedy puste, z otwartymi drzwiami, jakby konkurując między sobą o nasze zainteresowanie. Lubię słuchać rozmów w windach przepełnionych. Być przez te kilka sekund świadkiem okruchów jakiejś konwersacji, beneficjentem wyrwanej z kontekstu informacji, doświadczać osmotycznie czyichś radości lub lęków. Lubię te równoważniki zdań o zaliczeniach i egzaminach, o snach z ostatniej nocy, komunikaty o dobrej i złej kawie, o tym, gdzie na paznokcie, co powiedziała mama czy ciotka. Te głosy mają zróżnicowaną narracyjną temperaturę i retoryczną siłę, pochodzą z różnych słowników. Uniwersytecka winda jest postrzępionym uniwersum.  

  

Juhani Pallasmaa, słynny fiński architekt, mówi, że „klamka jest uściskiem dłoni budynku”. Ale ja akurat nie lubię klamek do drzwi wejściowych Novum. Są, w odróżnieniu od jego elewacji, nijakie, są ersatzami, które przyniósł biedamodernizm. „Uściskiem dłoni” Novum jest dla mnie portiernia. Dobrze, że istnieje, bo miło, gdy budynek zaczyna się człowiekiem. Znam wszystkich panów portierów – z jednymi mam bliższy, z innymi bardziej powierzchowny kontakt, ale zawsze spoglądam, który z nich akurat dyżuruje, i krótko się pozdrawiamy. Zagadujemy do siebie raczej na moich odchodnym. Do niedawna była jeszcze pani portierka – Jola. Z nią było inaczej. Pani Jola wymagała większej atencji niż krótkie pozdrowienie, rewanżując się rozmową o sprawach ważnych (od polityki po zdrowie) albo zupełnie błahych, ale widzianych z nieoczywistych perspektyw. Pani Jola jest estetką, chętnie komplementowała udany ubiór, będąc raczej zwolenniczką ekstrawagancji niż biurowej poprawności. Przeszklony kiosk portierni to też miejsce społeczne. Pod koniec dnia na chwilę rozmowy z portierem przysiadają tam panie sprzątaczki. 

 

Do Novum przedostają się odgłosy śródmieścia. Te najgłośniejsze są z karetek i gdy okna są otwarte, wykładowczynie i wykładowcy milkną na parę sekund. Da się wykładać przy podchodzących do lądowania lub startujących z Ławicy samolotach – jesteśmy dokładnie na ich trasie. Korki na al. Niepodległości nie są zbyt akustyczne, ale nawalne deszcze dudniące w parapety już tak. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że te dźwięki są szczególnie dokuczliwe. Są elementem rytmu życia gmachu. Nieszczelność, porowatość Novum niesie – może złudne – przekonanie o przenikaniu się, koegzystencji świata uniwersyteckiego i tego wszystkiego, co na zewnątrz. Obiecuje, że akademicki budynek i jego sprawy to element innych, niezbędnych do powszechnego życia struktur i układów.  

 

Późnym popołudniem Novum jest artystyczne. Z zakamarków dobiegają dźwięki muzycznych prób amatorskich zespołów i chórów. Właściwie nie wiadomo, gdzie one ćwiczą, architektura dystrybuuje akustykę swoimi kanałami. Przeoczyć nie sposób choreografii koreańskiego zespołu tańca z wachlarzami Hae-eo-hwa, którą wypełnia się wówczas główny hol. Przemykamy wtedy nieśmiało na skraju tej rajskiej grupy. Szarzejemy przy niej.  

 

Najbardziej niezwykły moment przychodzi niekiedy o zmierzchu. Do położonego naprzeciw Novum parku zlatują się wrony na noclegowisko. Zanim osiądą na wysokich drzewach, zrobią jeszcze kilka rund, przysiądą na dachu Collegium, a wszystko w gwarze ich rozmów. Podarują nam ten wizualno-akustyczny spektakl. Zazwyczaj trafiam na niego, wychodząc z Novum. Lubi go też jeden z panów portierów, dobrze zna wronie rytuały. Chętnie zatrzymuję się z nim przed budynkiem i z zadartymi w górę głowami żegnamy dzień z wronami. Trudno wtedy odeprzeć pamięć „Ptaków” Hitchcocka. Ale nasze wrony nie są straszne, to miłe sąsiadki z naprzeciwka.  

 

Czytaj też: Prof. Piotr Korduba. Ratujmy design

 

 

Ludzie UAM Wydział Nauk o Sztuce

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.