Wersja graficzna

Dr Magdalena Zabielska. Wojna, podróż i metafory

fot. Jagoda Haloszka
fot. Jagoda Haloszka

Metaforami posługujemy się na co dzień. Zazwyczaj uważamy je za środki literackie. Czy mają coś wspólnego z medycyną? Opowiada o tym dr Magdalena Zabielska w rozmowie z Jagodą Haloszką

 

Metafora zazwyczaj kojarzy się z  poezją. Na jakiej podstawie możemy łączyć ten środek stylistyczny ze ścisłą nauką?

Pojawia się ona również w  tekstach specjalistycznych jako sposób opisania jakiegoś zjawiska. Metaforycznym określeniem może być opis zmian skórnych, lub czegoś co dzieje się w  naszym organizmie, ale metafora funkcjonuje też na styku języka fachowego i  potocznego. W  momencie, gdy specjaliści chcą podzielić się wiedzą z szerszą publicznością, starają się użyć porównania do czegoś bliższego naszemu doświadczeniu, podkreślić pewne analogie, licząc, że w  ten sposób fachowa, hermetyczna wiedza stanie się bardziej przystępna. Świetnym przykładem może być przyrównanie naszego genomu do symfonii. Widzimy wtedy, że nasz kod genetyczny jest pięknym utworem muzycznym, ale czasami pojawia się w nim błąd, dźwięk, który nie współgra z całością i tak samo może być z chorobą genetyczną, która jest zaledwie niewielkim błędem, mającym jednak poważne konsekwencje. Dobrym rozwiązaniem jest również używanie metafor w kontaktach z pacjentem. Może być bardzo fachowo, poważnie, a tutaj nagle lekarz zaczyna porównywać nasz problem do czegoś nam bliższego i od razu wiele się wyjaśnia.

Czyli metafora może pełnić specjalną funkcję w dyskursie?
Jak najbardziej – wyjaśniającą lub przynajmniej przybliżającą sprawy, które są nam nieznane. Ponadto, możemy zmienić nasze nastawienie. Mówiąc w sposób bardzo prosty, tłumacząc coś w inny sposób, formułując coś na nowo, możemy wpływać na postrzeganie rzeczywistości. Np. gdy próbujemy sobie poradzić z chorobą, użycie metafory może być pomocne dla zobrazowania sytuacji i  drogi, jaką możemy obrać. Przykładowo zamiast patrzeć na chorobę jak na najeźdźcę, możemy pomyśleć o  podróży, w  którą się udajemy, i  której kresu po prostu nie znamy. Przestajemy wtedy mówić o walce z wrogiem, przegranej i winie po naszej stronie, licząc, że jeśli zmienimy sposób mówienia, to zmienimy swoje nastawienie. Może nam to dać większą siłę do działania.

Poruszyła pani aspekt wojny jako metafory. Czy mogłaby pani rozwinąć tę myśl?

Proszę obejrzeć jakąkolwiek reklamę leków. Słyszymy: „Pomoże ci zwalczyć grypę!”, „Najlepszy sprzymierzeniec w walce z bezsennością”. To jest jeden z najczęstszych sposobów opisywania działań w przypadku pojawienia się choroby, zarówno po stronie pacjenta, jak i lekarza. Kiedyś podczas rozmowy z tatą, który jest lekarzem (była to rozmowa z cyklu tych „to czym wy się tam zajmujecie na tej anglistyce oprócz uczenia języka?”), mówię: „wiesz, że używasz języka wojny, kiedy mówisz do pacjenta „musimy działać, wytoczymy działa i pokonamy tę chorobę”? To jest nic innego, jak mówienie o  chorobie jak o  najeźdźcy, naszym wrogu, z którym musimy koniecznie walczyć. To może być pewien obrazowy sposób przedstawienia rzeczywistości i  zmotywowania go do działania. Jednak, gdy rokowanie jest złe, pacjent będzie podążał tym tropem rozumowania, myśląc np. „przegrałem bitwę, wojnę z chorobą, nie ma dla mnie nadziei”. Pojawia się pytanie, na ile osoba, która używa takich metafor, ma tego świadomość. Jeśli ma, może zacząć się zastanawiać w pewnym momencie, czy jeśli wytłumaczy to sobie inaczej, to zmieni się też jej nastawienie.

Czyli można rzec, że metafora wojny jest bardziej popularna od metafory podróży?

Tak. Jednak metafora podróży to jest metafora, której rolę dziś psychologia bardzo mocno podkreśla w trudnych rozmowach z pacjentami, np. tymi onkologicznymi. Tam psychoonkolog powinien pacjentowi towarzyszyć w  procesie leczenia i przepracowywać z pacjentem chorobę tak, aby nabył on umiejętność radzenia sobie z nią. Metafora podróży, w odróżnieniu od metafory wojny, daje pacjentowi możliwość wyboru różnych dróg. Nie jest to zerojedynkowy wybór między wygraną a porażką, tym samym nie wywołuje negatywnych emocji związanych z wojną; wręcz przeciwnie, może być źródłem nadziei. Jest to jednak inna sytuacja niż w przypadku np. przeziębień, którymi się raczej nie przejmujemy. Nie sądzę więc, aby lekarze rodzinni, którzy rozmawiają z pacjentami, odwoływali się do metafory podróży, ale np. dla terapeuty ta metafora może okazać się skutecznym narzędziem w pracy z pacjentem.

Właśnie w pani wypowiedzi padła metafora – „przeziębienia przechodzimy”.

Badacze, którzy podejmują próby analizowania języka medycyny, bardzo się burzą, jeśli mówimy o  chorobach jako o rzeczach. Jeśli jest to rzecz, to my ją „mamy” i możemy się jej pozbyć na jakimś etapie, prawda? Kiedy mówimy jednak, że chorobę przechodzimy, to podkreślamy, że jest to jakiś proces, musimy przez to przejść, przebrnąć, nie jest to takie proste. Jest to kolejny dość powszechny sposób mówienia o chorobie i zaletą jest, kiedy lekarz i pacjent mają świadomość jego konsekwencji.

Czy dzięki metaforom możemy personifikować choroby, czy stają się one nam bliższe? Bardziej naturalne?

To mnie zawsze ciekawiło. Wiadomo, że jeśli znamy swojego wroga, może nam to ułatwić odnalezienie się w tej sytuacji. To naturalne dla nas, że staramy się wytłumaczyć sobie coś, co jest nam nieznane, za pomocą tego, co jest nam bliskie. Nie wiem jednak, czy dla pacjenta z chorobą nowotworową fakt, że będzie jej przypisywać cechy ludzkie, sprawi, że będzie mu łatwiej.

Mam wrażenie, że powszechność metafory w medycynie dowodzi, że choroby są wytworami natury, ale również i kultury.

Jak najbardziej. To, jak nam to opisze lekarz, jak my to sobie potem wytłumaczymy, jak będziemy o tym rozmawiać ze znajomymi, jest dyskursem. Obieramy zatem również pewne sposoby mówienia o  chorobach. Jednym z  takich sposobów jest metafora militarna lub metafora podróży, czy metafora, że jesteśmy zagadką detektywistyczną dla lekarza. To jest pewnego rodzaju oswojenie. Choroba nie jest niczym przyjemnym. Jak już ją mamy, to trzeba przyjąć pewien sposób postrzegania tej rzeczywistości i im bardziej będziemy to rozumieć, tym będzie nam łatwiej. To nie jest tylko powiedzenie „choroba jest wrogiem, do widzenia”, ale to sposób opowiedzenia, kim w tej sytuacji jest lekarz, jaką rolę pełni pacjent, jakie są narzędzia walki, co się może wydarzyć, jakie są cechy najeźdźcy i naszego obrońcy. To jest cały zasób określeń, etykiet oraz założeń, do których po prostu się przyzwyczailiśmy. Jeśli je ciągle słyszymy, sami często zaczynamy ich używać.

I używamy ich czasem nieświadomie, np. metafora – być głuchym na coś.

Tak. To już są takie sformułowania, które przeniknęły do powszechnego języka i nie zwracamy na nie uwagi. Nazywamy je metaforami martwymi.

Na czym one polegają?

Pewne metaforyczne określenia na tyle zadomowiły się w naszym języku, że przestajemy je dostrzegać. Na przykład „skrzydło” w budynku to już jest metafora martwa. Początkowo było to pewne przeniesienie z ptasiego kontekstu do innego, wyszukanie analogii, lecz z czasem na tyle ugruntowało się w naszym języku, że już go nie dostrzegamy. W tym momencie przyrównanie części budynku do części ciała ptaka nie jest w  żaden sposób odkrywcze. Natomiast jeśli autor tekstu popularnonaukowego zaczyna porównywać chorobę genetyczną do symfonii, to jest to nowa metafora i jest to manifestacja jego kreatywności.

Otrzymała pani grant na badania o tym, jak internauci na forach opowiadają o koronawirusie i jak mówią lekarze o nim w fachowych publikacjach. Czy może nam pani coś więcej opowiedzieć?

Opisy przypadków medycznych jako gatunek tekstu badam już od kilku lat. Są one przykładem tekstu fachowego, opisującego pacjenta w sposób bardzo schematyczny i bezosobowy, raczej jako przypadek choroby. Komunikacja na poziomie forów internetowych jest bardziej bezpośrednia, subiektywna i emocjonalna. Ciekawi mnie zestawienie tych dwóch kontekstów na poziomie języka, konkretnych środków językowych, jakie stosują lekarze i  zwyczajni ludzie, mówiąc o  koronawirusie. Jest to tym bardziej interesujące w tych bezprecedensowych czasach, kiedy jedynie Internet oferował namiastkę kontaktu społecznego. Nasze rozmowy o  chorobie wywołanej przez SARS-CoV-2 są konkretnym zachowaniem społecznym w  tych niecodziennych okolicznościach, pewną praktyką, która może wpływać na nasze postrzeganie tej sytuacji, dlatego myślę, że warte jest to uwagi językoznawcy.

 

Czytaj też: Prof. Dziubalska Kołaczyk. Od misji po pasję

 

Nauka Wydział Anglistyki

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.