Było i jest wiele pasji w moim życiu. Niektóre nad wyraz intensywne, ale … nie przetrwały próby czasu. Inne pojawiały się niejako naturalnie na poszczególnych etapach mojego życia. Wszyscy, którzy spodziewają się, iż napiszę, że lubię czytać (a lubię i to bardzo) i podam zestaw moich ulubionych autorek czy autorów pewnie będą zawiedzeni. Nie uczynię tego. Z pasją robię także inne rzeczy: słucham muzyki (tu absolutnym faworytem jest mój kolega z wojska Grzegorz Ciechowski; obu nam nie udało się zrobić kariery artylerzysty), fotografuję, przeszukuję archiwa i zasoby w Internecie w poszukiwaniu „ciekawostek” o kilku wybitnych uczonych (nie tylko fizykach), których życie i dzieło, ogromnie mnie fascynują. Niezwykle wciągające jest także wyszukiwanie, twórcze przekształcanie oraz niczym nieograniczone wymyślanie nowych przepisów na domowy wypiek chleba, a także (jak twierdzą moi przyjaciele, podobno wielce udane) ich testowanie. Lecz to nie o nich dzisiaj opowiem.
Chciałbym podzielić się jedną z moich największych pasji, która połączyła w sobie wiele innych moich zainteresowań. Podróżuję po świecie, aby poznawać centra lub muzea nauki. To pasja, której „z wielką determinacją” oddaję się od kilku lat. Praktycznie zawsze, nawet gdy przebywam w Poznaniu, jestem w którejś z „faz” takiej wizyty, albo się do niej przygotowuję, czytam lub oglądam ekspozycję wirtualną. Albo jestem w fazie „po” – doczytuję i szukam odpowiedzi na powstałe podczas odwiedzin pytania. I każda z nich jest niezwykle inspirująca.
Ale odkrycie, że to już jest pasja, zajęło mi trochę czasu. Na początku były zwykłe podróże, ciekawość nowych miejsc, poznawanie odmiennych kultur i smaków. Pierwsze (choć z pewnością nie przypadkowe) wizyty w paryskim Cité des sciences et de l'industrie, a potem w Science Museum w Londynie sprawiły, że odkryłem nowy czarujący mnie świat - przestrzeń, w której splata się historia świata z historią ludzkiego umysłu i jego wytworów. Jest to przestrzeń niezwykle różnorodna, pełna także lokalnych kolorytów i - co ważne - za każdym razem w bardzo odmienny sposób świat nauki i techniki prezentująca. A miejsc takich w świecie jest bardzo wiele, bo około 3 000, to Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku (jeszcze przede mną), CosmoCaixa w Barcelonie, NEMO Science Museum w Amsterdamie czy Experimentarium City w Kopenhadze, a także Centrum Nauki Kopernik w Warszawie czy Hydropolis we Wrocławiu (oba odwiedziłem wspólnie z naszymi BestStudentami). Miejsca takie odwiedza 300 milionów ludzi rocznie, wśród których są zapewne tacy „muzealni recydywiści” jak ja.
Czym więc przyciągają mnie takie muzea? Przede wszystkim bogactwem i różnorodnością eksponatów, ale także umiejętnością ich łączenia z epoką, w której powstały czy efektami do których doprowadziły, niekiedy daleko wykraczające poza swój czas. . Wizyta w takich miejscach zawsze zaspokaja moją ciekawość naukowca. Pozwala ujrzeć istotę mojej pracy, zazwyczaj niedostrzeganej na co dzień. . Uczy też, jak przystępnie, ale nadal niebanalnie mówić o nauce, jak przedstawiać jej różne postaci. „Podglądam” zatem różne sposoby komunikowania. Będąc w takich miejscach ze szczególną atencją kieruję się do innych niż „moje” obszary nauki i techniki. I to jest fascynujące, to inspiruje i zachęca do dalszych poszukiwań. Podczas takich wizyt w sposób szczególny rozpiera mnie duma, że jestem naukowcem. I jeszcze jedno - przy okazji takich odwiedzin można odkryć prawdziwe perełki, nowe miejsca, które przynoszą wyzwania utartym schematom i konwencjom. Oto jedno z moich ostatnich doświadczeń - podczas pobytu w prawdziwie niezwykłym Deutsches Museum w Monachium (17 km sal i korytarzy, 65 tys. metrów kwadratowych ekspozycji oraz półtora miliona odwiedzających rocznie) odkryłem zupełnie mi nieznane Europäisches Hansemuseum w Lubece. Pozornie nic je nie łączy… Ale to tylko godzina lotu samolotem (Monachium – Hamburg) i kolejna intelektualna i estetyczna uczta.
Deutsches Museum to jedno z najstarszych i największych na świecie muzeów nauki i techniki, a także niezwykła historia. Największe wrażenie robią zbiory - ponad 100 tys. zgromadzonych eksponatów. Znaleźć można wśród nich prawdziwe muzealne skarby - maszynę rachunkową Leibniza z początku XVIII w., mikroskop elektronowy firmy Siemens z … 1939 roku czy dużą kolekcję maszyn szyfrujących Enigma (czyż to nie gratka dla Poznaniaka?). Dreszcz emocji towarzyszy oglądaniu kolekcji maszyn liczących skonstruowanych przez Konrada Zuse. Jest wśród nich oryginalny egzemplarz zbudowanego w 1945 r. „komputera” Z4 uważany za jedyny działający w latach 1950–1959 komputer w Europie!
Czytaj też: Dlaczego Naskręcki?
A potem krótki lot nad Bałtyk i zupełnie inny świat (i to w każdym wymiarze). Jesteśmy w Lubece, mieście Buddenbrooków, w którym znajduje się „muzealny diamencik” - małe Europäisches Hansemusem, uważane za największe muzeum poświęcone historii miast należących do „Hansy”. Muzeum prawdziwie nowoczesne, w najwyższym stopniu interaktywne i multimedialne. Stanowi świetne połączenie klasycznego muzeum (z bardzo niewielką liczbą eksponatów) z najnowszymi technologiami, które pozwalają przenieść się w czasie i poczuć atmosferę tamtych czasów. Dzięki nowatorskiemu wykorzystaniu multimediów, świetnie wkomponowanych w „realistyczne” rekwizyty, dokumenty, książki i mapy, udało się pokazać fenomen „Hansy’ w jej wielu postaciach i jej niezmiennie atrakcyjny kulturotwórczy potencjał. I co ważne, muzeum wypełnione jest wieloma, bardzo wieloma młodymi ludźmi.
I podzielę się jeszcze moim planem na przyszłość. Za kilka lat napiszę przewodnik po takich miejscach. I mam nadzieję, że będzie to bestseller!