Międzynarodowa konferencja PalaeoArc 1 poświęcona badaniom zmian środowiskowych w Arktyce na przestrzeni ostatnich kilkuset tysięcy lat miała miejsce na UAM. Wśród kilkudziesięciorga gości z 11 krajów był słynny geolog i paleoklimatolog Jan Mangerud. Z emerytowanym profesorem Uniwersytetu w Bergen, autorem ponad 200 prac naukowych o pisanej lodem historii północnej Europy i Grenlandii, laureatem wielu nagród, honorowym członkiem towarzystw naukowych, słowem - człowiekiem legendą rozmawia dr Jakub Małecki z Wydziału Geografii i Nauk Geologicznych.
Czy mógłby się Pan przedstawić?
Nazywam się Jan Mangerud. Jestem z Bergen, spomiędzy fiordów na zachodnim wybrzeżu Norwegii.
Jest Pan światowej sławy badaczem. Czego?
Jedną z rzeczy, z których jestem znany w środowisku naukowym jest to, że jestem stary <śmiech>. Dzięki temu zrobiłem w życiu mnóstwo rzeczy, na które ludzie młodsi ode mnie jeszcze nie mieli czasu. Oczywiście, zrobiłem pewne istotne rzeczy, np. wyczyściłem stratygrafię czwartorzędu północnej Europy. Czwartorzęd to najmłodsza część historii Ziemi, rozpoczęta ok. 2,7 miliona lat temu, która charakteryzuje się występowaniem zlodowaceń i ciepłych okresów pomiędzy nimi. Myślimy, że w czwartorzędzie wystąpiło ok. 40-50 takich epok lodowych i wciąż w nim żyjemy. Rozwikłałem także tzw. efekt rezerwuarowy na potrzeby datowań radiowęglowych, ale przede wszystkim kojarzony jestem z pracami z zakresu geologii glacjalnej z Norwegii, Svalbardu, Grenlandii i północnej Rosji. Te prace były ważne, bo dotyczyły wielkich obszarów i pewnie dlatego wielu ludzi je przeczytało.
Dla większości ludzi geologia glacjalna może przypominać kopanie w błocie. Jaką historię opowiadają czwartorzędowe osady lodowcowe?
Ponieważ czwartorzęd jest epoką najmłodszą, jego osady są na wierzchu, podczas gdy ślady starszych okresów zalegają głębiej pod ziemią. Łatwo jest więc obserwować osady czwartorzędu bezpośrednio przy powierzchni. Opowiadają one najważniejszą historię dla północnej Europy, ponieważ lądolód i lodowce ukształtowały jej topografię. W Norwegii wyerodowały fiordy i doliny. W Polsce osadziły górną warstwę osadów, np. piasków i glin, od których uzależnione jest rolnictwo. Można więc powiedzieć, że wykorzystujecie skandynawską glebę, ale nie da się tego zrozumieć bez zrozumienia zlodowaceń.
Jak doszło do tego, że zainteresował się Pan tą dyscypliną?
Całkiem przypadkowo. Było to w 1959 roku we wschodniej Norwegii, w górach Rondane, niedaleko granicy ze Szwecją. Zacząłem studia na Uniwersytecie w Oslo z zamiarem zostania nauczycielem. Studiowałem matematykę, potem geografię i geologię. Pewnej zimy pojawiło się ogłoszenie, że norweska służba geologiczna poszukuje asystenta do pracy terenowej w górach. Zawsze lubiłem aktywność na świeżym powietrzu, podobnie jak cała moja rodzina, z którą każdego weekendu wyjeżdżaliśmy. Była to więc świetna okazja, żeby spędzić w górach dwa letnie miesiące i jeszcze na tym zarobić <śmiech>. Złożyłem podanie i zostałem przyjęty. Kartowaliśmy wtedy dna rzek lodowcowych powstałych 10 tysięcy lat temu i był to dla mnie kompletnie nowy świat. Od samego początku zafascynowałem się tym, że można było go odtwarzać. Wiedziałem już, że to moja dyscyplina. Pozwolono mi później wykorzystać zebrane materiały i przez kolejne dwa lata kontynuować prace terenowe. Zrobiłem licencjat i bardzo szybko później obroniłem magisterium w 1962 roku.
Czy już wtedy pracował Pan na współczesnych lodowcach? Ma Pan swoje ulubione lodowce w Norwegii?
Nie, nie było tam lodowców, no może poza jednym, bardzo maleńkim. Ale pierwszy raz chodziłem po lodowcu już kilka lat wcześniej, gdy miałem jakieś 12-13 lat. W Norwegii nie mam swojego ulubionego lodowca, ale bardzo lubię pokrywy lodowe na płaskowyżach, z których spływają długie i strome lodowce wyprowadzające, takie jak Jostedalsbreen czy Folgefonna.
Od tej pierwszej wyprawy brał Pan udział w wielu innych do różnych części Arktyki. Gdzie zostawił Pan serce?
To zależy od tego co wziąć pod uwagę: krajobraz czy geologię. Powiedziałbym, że najbardziej spektakularną geologię glacjalną widziałem w północnej Rosji. Można tam było prześledzić zapis całej ostatniej Epoki Lodowej, ale krajobraz nizinnej tundry był nudny. Dopiero od kilku lat pracuję w górach Uralu, który jest bardzo ładny. Ale poza tym powiedziałbym, że Svalbard jest wspaniały, sam to znasz z doświadczenia.
Co ze Svalbardu utkwiło Panu najbardziej w pamięci?
Byłem tam wiele razy, ale dwie z ekspedycji były wyjątkowe. Pewnej zimy spędziliśmy 5-6 tygodni na zamarzniętym jeziorze Linne na zachodnim wybrzeżu, pobierając z poziomu lodu rdzenie osadów z dna. To była w zasadzie moja jedyna zima w Arktyce, bo geolog niewiele może zobaczyć gdy wszystko jest pokryte śniegiem <śmiech>. To było bardzo ciekawe doświadczenie i wspaniała historia ujawniona z pobranych próbek.
Druga z tych wypraw dotarła do Przylądka Ekholm (norw. Kapp Ekholm) w środkowej części Billefjordu. Zajmowaliśmy się tam odsłonięciem osadów prezentującym bardzo ważną stratygrafię czwartorzędu. Odsłonięcie nie było specjalnie duże. Miało 1,5 km długości i 30-40 m wysokości, ale było ekstremalnie skomplikowane. Spędziliśmy nad nim kilka tygodni i aż do ostatniego tygodnia pobytu nic z niego nie rozumieliśmy. Mój najstarszy syn był wtedy moim asystentem. Miał jednak swoje wymagania. Po pierwsze, każdej niedzieli miał mieć wolne od pracy, a po drugie, to on miał decydować co będziemy wtedy robić <śmiech>. I tak, pierwszej niedzieli mieliśmy wspinać się na najwyższą górę widoczną z naszego obozu. Drugiej niedzieli zażyczył sobie wędrówki po lodowcu Nordenskiold, tak wysoko, jak tylko się da. A trzeciej niedzieli mieliśmy odwiedzić rosyjskie miasteczko Pyramiden i przy okazji odwiedziliśmy także Waszą stację UAM w zatoce Petunia.
Dodatkowo, często przyjeżdżałem na Svalbard ze studentami, magistrantami i doktorantami. Lubiłem prowadzić z nimi badania terenowe i z bliska śledzić ich pracę. Gdybym nie przyjeżdżał, byliby przez długi czas sami, więc z praktycznego punktu widzenia wolałem uczestniczyć w wyprawach przez kilka tygodni. Było to dobre także dlatego, że gdy publikowaliśmy później wyniki badań, dobrze już znałem materiał i mogłem być pewny poczynionych obserwacji.
Policzył Pan kiedyś ilu studentów Pan wypromował?
Nie, nigdy tego nie zrobiłem dokładnie, ale było ich w sumie kilkadziesiąt. Policzyłem natomiast, że wykształciłem 13 profesorów <śmiech>.
Czy wydarzyło się podczas Pana ekspedycji coś niebezpiecznego?
Byliśmy kiedyś na Wyspie Edge’a (norw. Edgeøya) we wschodniej części Svalbardu. Przez pierwsze dwa tygodnie nasz obóz odwiedziło 20 niedźwiedzi polarnych. Ale nie wydawało mi się to szczególnym problemem, byliśmy dobrze wyposażeni, choć pierwszy niedźwiedź naprawdę mnie nastraszył. Stałem akurat za namiotem otoczonym linką-potykaczem z przymocowanymi petardami. Nagle usłyszałem alarmowy huk, wychyliłem się i zobaczyłem uciekającego niedźwiedzia kilka metrów ode mnie. A biegnąc obok drugiego namiotu uruchomił drugi alarm <śmiech>. Przestraszyłem się, bo tak bardzo cicho się do mnie zakradł.
Czytaj też: Dr Jakub Małecki. Zmumifikowane moreny
Poza tym robimy czasem dość niebezpieczne rzeczy, ale nikt nie chce zginąć. To kalkulowane ryzyko. Nie sądzę jednak, aby to co robimy podobało się naszemu uniwersyteckiemu działowi BHP, szczególnie w Rosji na nadrzecznych klifach <śmiech>.
Co z Pana perspektywy zmieniło się w nauce przez ostatnich 50 lat? Czy ma Pan jakieś rady dla młodych naukowców?
Wielką zmianą są oczywiście wszystkie nowe metody badawcze. Rok 1959, w którym prowadziłem moje pierwsze badania terenowe, był jednocześnie rokiem, w którym pojawiły się pierwsze datowania radiowęglowe dla Norwegii. Teraz są ich tysiące, ale poza tym jest cała masa innych technik.
Inną zmianą jest to, że dawniej nauka była cicha, było więcej czasu, nie trzeba było się spieszyć w teren, choć oczywiście wiele rzeczy trwało znacznie dłużej niż obecnie, np. publikowanie badań, które zajmowało miesiące <śmiech>. Można powiedzieć, że było bardziej romantycznie. Dziś jest ogromna konkurencja i większa presja wywierana na młodych badaczy, której dawniej nie odczuwaliśmy. My prowadziliśmy badania, aby zaspokoić ciekawość i myślę, że to jest najważniejsze, zrozumienie jak zmieniała się Ziemia, a nie pogoń za karierą.
Dla młodych badaczy mam więc dwie rady. Pierwsza jest taka: rób coś, co lubisz. Coś, co przemawia do twojej ciekawości. Myślę, że jeśli nie motywuje cię ta ciekawość, nie będziesz dobrym naukowcem. A po drugie, rób to w skupieniu, rób to dokładnie, a nie szybko. Poświęć na to więcej czasu i rób to tak dobrze, jak tylko potrafisz.
Krótkie pytanie na koniec: Nansen czy Amundsen?
Zdecydowanie Nansen i to z wielu powodów. Przede wszystkim jednak dlatego, że był naukowcem, miał bardzo szerokie zainteresowania, a w późniejszym okresie był bardzo zaangażowany w działalność humanitarną. Wciąż jest narodowym bohaterem Norwegii, choć już nie w takim stopniu jak w czasach gdy sam chodziłem do szkoły. Obecnie bardziej koncentruje się na jego dokonaniach naukowych i przyrodniczych, i to w tych dziedzinach wciąż jest wielką postacią. Ale i tak wszyscy go znają i wiele rzeczy nazywanych jest jego imieniem. Sam jestem laureatem nagrody Nansena w uznaniu za badania polarne.
Więcej o badaniach dr Małeckiego na GLACJOBLOGIA