Wersja kontrastowa

„Potop szwedzki” a pszczoły?

Dr Paweł M. Owsianny

Ze zdziwieniem, a nawet smutkiem, przyjąłem ostry protest skierowany przeciwko samorządom miejskim, chcącym budować miejskie pasieki. I nie mówię tu o podstawach merytorycznych, wypływających z przeprowadzonych badań nad konkurencyjną relacją do zasobów pomiędzy pszczołą miodną, a szeroką grupą tak zwanych dzikich pszczół. Mam na myśli sam przekaz i to „co dobrego z tego wyniknie”?

 

Środowiska miejskie są zwykle ubogie w przyrodnicze siedliska, a siedliska pokarmowe dla pszczół są w nich zwykle niewielkie i rozproszone. Czasami mamy do czynienia ze swoistą klęską urodzaju, gdy kwitną wprowadzone na duży areał w mieście rośliny, dające pyłek i nektar w krótkim okresie kwitnienia. Potem duże połacie miast stają się pustynią pokarmową dla pszczół. Wynika to przede wszystkim z „betonozy” miast, z szerokiego wprowadzania koszonych ubogich gatunkowo trawników oraz obecności żywopłotów i innych zakrzewień, które kwitną raczej w ograniczonym zakresie. W tych trudnych i rozproszonych mikrosiedliskach funkcjonują gatunki dzikich pszczół o ograniczonej liczebności populacji. Możemy się spierać co do szczegółów, ale co do wniosków z badań, się zgadzamy.

Mamy też drugi aspekt. Szeroko mówimy o potrzebie przemiany miast w bardziej zielono-błękitne. Chcemy mieć więcej różnorakiej zieleni oraz stref przechwytujących i magazynujących wodę. To przyczynia się do lepszego funkcjonowania człowieka w miastach, ale i wielu innych organizmów, w tym owadów zapylających.

Coraz więcej samorządów miejskich, także firm, marzy także o własnej pasiece, złożonej zwykle z 1-5 uli. Skąd to marzenie się wzięło? Jest efektem ponad 30 lat pracy edukacyjnej związanej z ochroną pszczół. Z konsekwentnym przebijaniem się z informacją, że owady zapylające są jednym z kluczowych ogniw funkcjonowania ekosystemów.

Tę wieloletnią pracę zaczęli badacze i pasjonaci zarówno pszczół dzikich, jak i pszczoły miodnej. Związane to było ze świadomością przemian polskiego krajobrazu. Wsie zaczęły stawać się osiedlami podmiejskimi z iglakami w ogródku, zniknęły z krajobrazu wiejskiego miedze, drobne wyrobiska gliny i piasku, a o glinianych budynkach gospodarczych możemy faktycznie tylko pomarzyć. Są to, a raczej były, miejsca gniazdowania dużej grupy dzikich pszczół. Zmiany na wsi wywołały również załamanie się liczebności niewielkich pasiek przydomowych.

 

Czytaj też: Dr Paweł Owsianny. Być narodowi użytecznym

 

W 1991 roku, gdy byłem pierwszy raz w Wigierskim Parku Narodowym, zobaczyłem grupy glinianych uli. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o potrzebie ochrony dzikich pszczół, ale i zobaczyłem ich praktyczną ochronę. Te ule imitowały gliniane ściany budynków. I tak pasja mówienia o relacjach ludzi ze środowiskiem i czynna ochrona przyrody, także dzikich pszczół, narastała z kolejnymi latami nie tylko we mnie, ale przecież w całym naszym społeczeństwie. My, specjaliści i pasjonaci ochrony środowiska, prowadziliśmy, prowadzimy i będziemy prowadzić zajęcia ze studentami, młodzieżą, dziećmi i dorosłymi poświęcone temu tematowi. Także przemycaliśmy pszczele wątki na zajęciach uniwersyteckich, np. geomorfologicznych, kiedy pokazywaliśmy spiaszczone gliny z masą otworów dzikich pszczół – w naturalnych dla nich miejscach gniazdowania.

W ostatnich latach prawie każde dziecko miało okazję zetknąć się z tematem ochrony dzikich pszczół. Większość budowała domki z trzciny – jako przykład ich praktycznej ochrony. Trzeba jasno powiedzieć, że w każdej z takich sytuacji punktem odniesienia i nośnikiem idei ochrony dzikich pszczół była pszczoła miodna! Bez uświadomienia innym potrzeby ochrony pszczoły miodnej, łatwości jej pokazania, zrobienia różnorodnych „pszczelich” warsztatów, trudno byłoby zainteresować młodego i starszego człowieka ochroną pszczół dzikich. W tę ochronę zaangażowała się też spora część pasjonatów pszczelarzy.

Z tych powodów, zdziwiły mnie „szwedzkie armaty” wystawione przez tych, którzy próbują, może nie do końca dobrze, ale próbują zrobić wszystko, co mogą, a może cokolwiek, dla poprawy środowiska miejskiego. Pszczoły miodne są tu nie  tylko nośnikiem przemiany mentalnej, ale - co jest celem - przemiany praktycznej. Domagamy się bowiem likwidacji stref zabetonowanych w mieście, siania kwietnych łąk, budowy kieszonkowych i dużych parków, zielonych ścian i dachów, beczek na wodę, wodnych ogrodów, retencji przykorytowej.

To między innymi nastawienie do pszczoły miodnej było i jest jednym z kluczowych elementów tej zmiany świadomości, której przecież potrzebujemy w walce ze zmianami klimatu! Dlatego z wielką wrażliwością podchodzę do tego, by nie atakować ani  pszczoły miodnej, ani tych, którzy prowadzą prośrodowiskowe działania. Atak jest najłatwiejszy i głośny medialnie! Wrażliwość tematu wymaga delikatności, by nie wylać dziecka z kąpielą.

Mamy wiedzę, jak duża liczebność pszczoły miodnej może wpłynąć negatywnie na różnorodność zgrupowań dzikich pszczół w mieście, co winno być bardziej przyczyną do przyspieszenia przemian środowiska miejskiego i to powinno być naszym celem! Oczywiście istotne jest rozsądne wprowadzanie pszczoły w miastach, a raczej na ich obrzeża (tak jak w przypadku pasieki edukacyjnej, która została utworzona przez Fundację Pszczoła i Nadnotecki Instytut UAM w Pile przy pilskiej filii UAM). Wiedza, którą mamy, winna być impulsem do większej skuteczności działań edukacyjnych, w tym opartych na najnowszych badaniach. To jest nieustająca praca u podstaw. Apel powinien dotyczyć potrzeby zmian w miastach i samych działań ku temu. Na tym się skupmy!

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.