Prośba redakcji „Życia Uniwersyteckiego” o opinię, jaki powinien być Rektor nowej kadencji wobec wyzwań czasu obecnego , dotarła do mnie w czasie, gdy zastanawiałem się nad krótkim tekstem, który roboczo nosił nazwę „Pytania na Nowy Rok”. Czytelnicy tego tekstu za kilka tygodni będą wiedzieć to, czego ja mogę się teraz jedynie domyślać, zatem w tym momencie jest jedynie czas i miejsce na bondowską Licencję na marzenia.
Nim kilka słów o przyszłym Rektorze, czas przyjrzeć się sytuacji, w jakiej znajduje się nauka, szkolnictwo wyższe i jakie jest miejsce UAM na tej mapie. Oczywiście, jest to spojrzenie dziekana, który, choć bardzo zainteresowany sprawami ogólnymi, ma perspektywę spojrzenia skoncentrowaną na najważniejszym elemencie układanki – na Wydziale, jedynym miejscu, w którym społeczność akademicka realnie prowadzi badania i kształtuje studentów i doktorantów. Otóż, najkrócej ujmując, w rok 2020 weszliśmy poturbowani zewnętrznie i rozdarci wewnętrznie. Wzorcowo dyskutowana Ustawa 2.0 wprowadzana jest w iście szalonym tempie – nie ma czasu na namysł, na dyskusję, na wspólne poszukiwanie najlepszych rozwiązań. Wygląda to tak, jakby wszyscy wokół zapomnieli, że zmianę należy nie tylko zaplanować, ale również zarządzać jej przebiegiem. Społeczności uczelniane są porozbijane, zdezorientowane, skłócone. Nowy system ewaluacji – apoteoza punktozy – miesza ocenę instytucji z oceną poszczególnych nauczycieli akademickich, i już teraz uruchamia bardzo szkodliwe zachowania, które w żaden sposób nie prowadzą do poprawy jakości badań naukowych, lecz do kolejnej formy „naukowego” szachrajstwa.
Tak szczególna sytuacja wymaga wyjątkowej postaci. Jak słusznie zauważył Karol Tarnowski: „Naturalnie, jak zawsze, instytucje stoją (i upadają) swoimi indywidualnymi przedstawicielami, którzy zawsze są o s o b i ś c i e odpowiedzialni za faktyczny wzrost lub kryzys danej instytucji.” Marzy mi się zatem Rektor, który podąży za myślą Monteskiusza: Kto chce rządzić ludźmi, nie powinien gnać ich przed sobą, lecz sprawić, by podążali za nim, i zaoferuje nam porywającą wizję strategiczną, którą będzie się chciało realizować.
Ponad rok temu, w tekście dla „Forum Akademickiego”, opisując ówczesną sytuację posłużyłem się analogią ogrodu. Wracam do niej i teraz. Otóż jako miłośnik i praktyk tych zielonych oaz spokoju i odpoczynku, jestem zdecydowanym zwolennikiem ogrodów wiejskich, czy angielskich. Ogrodów, w których drzewa są strukturalnym „repozytorium pamięci” o historii ogrodu, o jego rozwoju, blaskach i cieniach. Cenię ich naturalne kształty, jedynie czasem skorygowane, nie lubię wydumanych form kształtowanych przez człowieka. Marzy mi się, że nawet w obecnej sytuacji prawnej nasze uczelniane drzewo może być naturalnie piękne. Cieszyłbym się bardzo, gdybyśmy jako uczelnia porzucili ciągoty do drastycznych cięć chirurgicznych. Dominacja wierzchołkowa najlepiej funkcjonuje w drzewach o pięknej, rozłożystej koronie.
Patrząc na drzewa zwykle zapominamy, że to nie tylko dostojna żywa architektura najwyższej klasy. To również niewidoczny świat korzeni, a przede wszystkim krwioobieg informacji i wszelakich niezbędnych życiu składników. W zdrowym drzewie wszystkie jego części znakomicie ze sobą współpracują i są sobie wzajemnie absolutnie niezbędne. Jestem przekonany, że jedną z istotniejszych bolączek polskich drzew-uczelni jest, mimo przeróżnych deklaracji, rozłączne traktowanie badań, kształcenia i administracji. Marzy mi się, że nasz stuletni poznański dąb będzie znakomitym przykładem, że da się inaczej, że wyjeżdżając z naszego ogrodu badacze będą we wspomnieniach unosili to samo wrażenie, z którym my powracamy z zagranicy – „niewidzialności” absolutnie niezbędnej administracji przy jej równoczesnej niezwykłej sprawności w załatwianiu wszelkich spraw organizacyjnych.
Na zakończenie chciałbym przyszłemu Rektorowi zadedykować słowa Lionela Terray’a, wybitnego francuskiego alpinisty; słowa, które od pewnego czasu przekazuję absolwentom Wydziału Biologii, opuszczającym mury Uniwersytetu: O nie błagajcie o łaskę łatwego życia! Módlcie się o to, by stać się ludźmi jeszcze silniejszymi. Nie proście o to, by obowiązki wasze były proporcjonalne do waszych sił! Módlcie się raczej o to, byście potrafili znaleźć w sobie siły na miarę swoich obowiązków.