Po sukcesie tomu „Silva rerum czyli łacina hasa po łąkach i lasach”, pod koniec ubiegłego roku nakładem Wydawnictwa Naukowego UAM ukazał się drugi zbiór fraszek inspirowanych sentencjami łacińskimi: „Silva rerum 2 czyli łacina bryka w puszczach, w zagajnikach”. Autorką obu części jest prof. UAM Monika Miazek-Męczyńska z Instytutu Filologii Klasycznej UAM.
Prof. Monika Miazek- Męczyńska należy do wąskiego grona osób, które zainteresowania zaszczepione w dzieciństwie potrafiły przekuć w życiową pasję, a tę zamienić w zawód. W jej przypadku kluczowym momentem była lekcja historii w V klasie szkoły podstawowej i temat dotyczący bitwy pod Termopilami. Wtedy po raz pierwszy usłyszała cytat zaczerpnięty z Herodota, w którym jeden ze spartańskich dowódców na ostrzeżenie króla perskiego, że od strzał zaćmi się słońce nad głowami Greków, odparł: „Zatem będziemy walczyć w cieniu”. Ten moment tak głęboko ją poruszył i zapadł w pamięć, że postanowiła nauczyć się łaciny, aby lepiej poznać historię i kulturę antyczną.
Dzisiaj prof. Monika Miazek-Męczyńska jest filolożką klasyczną i literaturoznawczynią, tłumaczką z języka łacińskiego, autorką publikacji i książek naukowych. Skąd zatem pomysł na książeczki o nieco lżejszym formacie? – Bynajmniej nie przyświecał mi cel, aby stworzyć wiekopomne dzieło – śmieje się prof. Miazek-Męczyńska. – Nic z tych rzeczy. Każda mama chce przekazać swoim dzieciom coś, czym sama się interesuje, co jest dla niej życiowym sensem. Dla mnie zawsze był to antyk ze swoim pięknem i mądrością.
Pomysł na pierwszą część „Silva rerum” pojawił się przypadkowo przy okazji sporu z dziećmi, które nie wywiązały się ze swoich obowiązków domowych. Aby je skarcić, mama użyła sentencji łacińskiej pacta sunt servanda (należy dotrzymywać umów). A ponieważ słowo „servanda” niemal automatycznie zrymowało się jej z „panda”, na potrzeby chwili powstał wierszyk: „Małej pandzie duża panda rzekła: „Pacta sunt servanda” – umów dotrzymywać musisz. No, i słuchać się mamusi”. Jak wspomina, fraszka tak rozbawiła rodzinę, że w mig rozładowała nieprzyjemną atmosferę. Autorce jednak dała do myślenia. Stwierdziła, że może to dobry pomysł na to, jak przemycać łacińskie sentencje do codziennego życia.
Pierwsze wierszyki powstawały z perspektywy mamy lub taty, którzy w zabawny sposób dają różnorakie rady i przestrogi swoim dzieciom. Oczywiście nie bezpośrednio – jako bohaterów swoich utworów, wzorem antycznych autorów, uczyniła zwierzęta. W pierwszym tomie pojawiają się więc m.in. ślimak, kotka, sowa czy mól-optymista, które udzielają potomstwu życiowych porad.
„Pewien mól-optymista, choć los mu nie sprzyjał. Choć kaszmirowy sweter zawsze go omijał, powtarzał swoim dzieciom: „ Nawet gdyś niezguła, nawet wśród naftaliny gaude sorte tua” (ciesz się swoim losem).”
Potem autorka uznała, że ten entourage może być nieco monotonny i pojawiły się nowe scenki sytuacyjne. Nie zrezygnowała jedynie ze zwierząt, które są bohaterami wszystkich fraszek. - Pomysły na fraszki oparte są na bardzo różnych skojarzeniach. – mówi. - Czasami brzmieniowych, np. tam, gdzie łacina przez swoją dźwięczność sprawia, że kojarzy nam się z odgłosem jakiegoś zwierzęcia. W ten sposób łacińskie cum („z”) doprowadziło mnie do sporu między dwoma ropuchami. „Gdy w szuwarach ropuchowie prali się po pysku, rozdzieliła ich rzekotka, krzycząc: „Pax vobiscum!” (pokój z wami).
Czasami jest to skojarzenie związane z przysłowiem w języku polskim, tak jest w przypadku powiedzenia „pisać jak kura pazurem”. U mnie przywołało ono zwrot manu propria i tak pojawił się wierszyk o kurze, która nie mogła odczytać „pazuropisów” swoich wierszy, w związku z czym nie została nagrodzona laurem poetyckim. Czasem jest to skojarzenie związane z wyglądem zwierzęcia, jakąś jego cechą, np. podstępny jak lis czy zmienny jak kameleon, a czasem sama sentencja łacińska narzucała jakiś rym i to on decydował o treści i bohaterach fraszki.
Wiersze powstawały w przerwach między „poważnymi zajęciami”. Autorka wymyślała je okazjonalnie, gdzieś pomiędzy wykładem a pisaniem kolejnej publikacji, drogą ze szkoły, w której uczą się jej dzieci a domem, powrotem z długiej konferencji a snem albo zmywając naczynia. - Bardzo często podróże na konferencje owocowały kolejnymi fraszkami – wspomina - to w pewnym okresie był mój punkt stały. Dobrze pamiętam dziesięciogodzinny powrót z konferencji w Pradze, który zaowocował dziesięcioma fraszkami z drugiego tomu „Silvy”, i inne wieczorne powroty z wyjazdów naukowych. Po całodniowej konferencji nie sposób myśleć o czymś poważnym – wtedy fraszki stawały się niezwykle przydatne, pozwalały ochłonąć, oddalić myśli o zmęczeniu i nie przespać stacji docelowej. Pamiętam, że woziłam ze sobą listę przysłów do wykorzystania, które potem z satysfakcją skreślałam, gdy kolejna sentencja odnalazła się we fraszkowej rzeczywistości.
Pierwszymi recenzentami fraszek była rodzina, a zwłaszcza Hania i Jaś – dzieci pani profesor. - Przyznaję, że każdą fraszkę napisaną w autobusie czy pociągu wysyłałam SMS-em do Hani. To ona wystawiała mi pierwszą recenzję. Dzieci były dobrym probierzem, bo jeśli coś okazywało się trudne, niezrozumiałe albo moje skojarzenia były zbyt dalekie – mogłam to na podstawie ich reakcji wychwycić i zmienić. To oni podsuwali mi pomysły na bohaterów wierszyków. Wybierali zwierzątka, które mogłabym wykorzystać, a także oceniali ilustracje.
Na dwa tomiki wydane przez Wydawnictwo Naukowe UAM składają się 102 fraszki i, jak zapowiada autorka, na razie nie planuje kolejnych. Mimo że oba tomy okazały się sporym sukcesem wydawniczym i znalazły szerokie grono wielbicieli.
Obie książki zdobią ilustracje autorstwa Ewy Wąsowicz, wspaniale dopełniające teksty fraszek. Rysunki są dowcipne, a zwierzątka przedstawione w niezwykle sympatyczny sposób. Chociaż – jak zastrzega prof. Miazek-Męczyńska – nie było to łatwe zadanie dla ilustratorki, ponieważ na bohaterów fraszek oprócz stworzeń powszechnie lubianych jak koale czy kurczęta, specjalnie zostały wybrane zwierzęta, które zazwyczaj nie występują w wierszach dla dzieci. W „Silvach” znajdziemy zatem ćmy, mole, komary, korniki, muchy czy dwie dżdżownice:
„Dwie dżdżownice ochoczo jęły spulchniać grządki, zaczynając w ogrodzie wiosenne porządki. Krótsza dłuższą spytała: „Co ci w pyszczku zgrzyta?” „Nie wiem – rzekła – to dla mnie terra incognita (nieznana ziemia)”.
Ilustratorka sporo czasu poświęciła, aby wszystkim im nadać sympatyczne, „ludzkie” oblicze. – To właśnie pani Ewa zaproponowała – mówi Monika Miazek-Męczyńska – aby na tylnej okładce pierwszej części umieścić latawiec z wizerunkiem chińskiego smoka. Jego ogon wije się na kolejnych stronach tomiku. Był to ukłon w stronę moich naukowych zainteresowań i nawiązanie do okładkowej fraszki – dialogu między wilkiem i chińskim smokiem na temat problemów językowych. W drugiej części, jako klamra łącząca oba projekty graficzne, pojawiła się sroka z długim sznurem koralików. Te korale podsunęły mi pomysł na wierszyk który znalazł się na okładce drugiego tomu: o sroce-kleptomance i jej kłopotach wynikających z pewnego przejęzyczenia, Można więc powiedzieć, że inspirowałyśmy się wzajemnie. Jestem bardzo wdzięczna, zarówno Ewie Wąsowicz, jak i dyrektorce WN UAM Marzennie Ledzion-Markowskiej, która patronowała naszej współpracy, za ich wkład w powstanie obu tomików.
Autorka wdzięczna jest jeszcze kilku innym osobom, które po drodze w nią uwierzyły. Do dziś wspomina moment, kiedy za namową prof. Elżbiety Wesołowskiej, dyrektorki Instytutu Filologii Klasycznej, wręczyła prof. Tomaszowi Mizerkiewiczowi, dziekanowi wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej, skromny plik kartek z wierszykami. Nie była pewna, jak ta twórczość – dalece nienaukowa – zostanie przyjęta. Przełożeni jednak – mimo obaw autorki – przyjęli ją bardzo dobrze, zachęcając do wydania i wspierając publikację także finansowo.
Zainteresowania naukowe prof. Miazek-Męczyńskiej koncentrują się na XVI–XVIII-wiecznych tekstach łacińskich, dotyczących misji jezuickich w Chinach, ze szczególnym uwzględnieniem twórczości i działalności polskich jezuitów. Chiny to też kolejna pasja prof. Miazek-Męczyńskiej. – Moja droga do Chin wiedzie przez łacinę. Chińskiego nie znam – okazało się, że jestem wyjątkowo odporna na ten język – mimo jego piękna. Może przeszkadza mi w tym moje klasyczne wykształcenie i zupełnie inne podejście do języka. Paradoksalnie jednak to właśnie łacina stała się dla mnie przepustką otwierającą wiele drzwi.
Prof. Miazek-Męczyńska od wielu lat zajmuje się twórczością Michała Boyma – jezuity, uczestnika misji chińskiej, pierwszego polskiego sinologa i autora prac z pogranicza medycyny naturalnej, botaniki, etnografii i kartografii. Jak mówi, jego twórczość była na swój czas rewolucyjna, opisywała zagadnienia mało znane w ówczesnej Europie, jak choćby akupunktura, diagnozowanie z plam na języku. Niestety część z tych prac została skradziona i wydana pod obcym nazwiskiem. Postaci Michała Boyma towarzyszy także legenda ostatniego wysłannika dynastii Ming, który w imieniu dostojników dworu cesarza Yongli przywiózł do Europy spisany na żółtym jedwabiu list do papieża – dowód nawrócenia części osób z rodziny cesarskiej na chrześcijaństwo. Warto wspomnieć, że historię Michała Boyma, poza publikacjami naukowymi, Monika Miazek-Męczyńska przywołuje w książeczce dla dzieci „Jak Michał ze Lwowa do Chin zawędrował” wydanej w 2019.
– Na początku Chiny poznawane z perspektywy misji jezuickich były dla mnie niezwykle egzotyczne – tak, jak dla ówczesnych misjonarzy, ale z czasem stały się bliskie. Kilka dobrych lat spędziłam z Michałem Boymem, z jezuitami i z ich pragnieniami, aby wyjechać na misję. Świadectwem tych moich pasji jest książka, która ukazała się w 2015 r. „Indipetae Polonae – kołatanie do drzwi misji chińskiej”. Opisuję w niej listy, które do generała Towarzystwa Jezusowego wysyłali jezuici z polskiej prowincji, prosząc o zgodę na wyjazd na chińską misję. Niektórzy z nich pisali wielokrotnie, rzadko jednak z pozytywnym rezultatem. Te listy to doskonałe studium retoryczne, pokazujące nie tylko ogromną wolę pracy ewangelizacyjnej ich autorów, ale też rozmaite techniki perswazyjne, dostosowane do indywidualnych talentów i charakterów piszących, odbijających się także w ich charakterze pisma. Odczytywanie oryginałów listów przechowywanych w Archivum Romanum Societatis Iesu to dla mnie szczególna przyjemność. To jak bezpośrednie zaglądanie w przeszłość przez uchylone okno manuskryptu. Tą przyjemnością staram się dzielić ze swoimi studentami na zajęciach z paleografii.
Prof. Miazek-Męczyńska wraz z grupą studentów bierze udział w międzynarodowym projekcie kierowanym przez Institute for Advanced Jesuit Studies w Bostonie. Jego celem jest transkrypcja i opracowanie, a następnie udostępnienie on-line wszystkich zachowanych w archiwach listów wysyłanych na przestrzeni wieków przez jezuitów do generała z prośbą o wyjazd na misję w najróżniejsze zakątki świata. Szacuje się, że jest ich około 20 000.
Prywatnie Monika Miazek-Męczyńska jest żoną Macieja Męczyńskiego – fotografa, który przez wiele lat pracował w „Życiu Uniwersyteckim”. Sama również przez długi czas była związana z naszym magazynem.
– Swoją przygodę z „Życiem Uniwersyteckim” zawdzięczam – jak to nazywam – „chińskiemu czynnikowi” – mówi. Po drugim roku studiów, razem z Kołem Naukowym Klasyków pod opieką prof. Aleksandra Mikołajczaka, wybraliśmy się do instytutu sinologicznego Monumenta Serica w St. Augustin, w Niemczech. Tam zaczęły się nasze prawdziwie samodzielne badania, które zaowocowały później pracami magisterskimi, oraz … miłość do herbaty jaśminowej. Po powrocie prof. Mikołajczak poprosił mnie o napisanie relacji do ŻU. To był mój pierwszy tekst, który ukazał się w magazynie. Ewa Staniewicz, ówczesna redaktor naczelna, zaproponowała mi stałą współpracę i tak to się zaczęło. W sumie napisałam ponad 100 tekstów. Z „Życiem” przemierzyłam też cały uniwersytet i to zarówno dosłownie, zmieniając wraz z redakcją kolejne siedziby, jak i poznając uczelnię od środka. Dla mnie to była ciekawa szkoła dziennikarstwa.
zob. też