Prof. Anna Musiała: - W habilitacji nie pisze się kontrowersyjnych rzeczy. A już absolutnie niczego się nie odkrywa. Z najmłodszą profesorką na Wydziale Prawa i Administracji o środowisku nauki prawa pracy rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Jakie to uczucie zostać najmłodszą profesorką na Wydziale Prawa i Administracji?
Nie zastanawiałam się nad tym! Przypomniał mi się za to mój pierwszy zagraniczny wyjazd naukowy na międzynarodową konferencję doktorantów w Budapeszcie w 2004 roku. Podczas wspólnego spaceru po mieście powiedziałam jednemu z francuskich profesorów, że chciałabym już być tym doktorem nauk prawnych. Odpowiedział mi, że naukowiec nie powinien w ten sposób myśleć, bo nauka jest jak tort, w którym odkrycia, myśli, książki, tworzą warstwy, a stopnie są lukrem, przychodzą same. Ważny jest każdy dzień pasji. Pomyślałam – owszem, jestem zachwycona moją pracą, ale chcę mieć ów papier i zatrudnienie na etacie. W nauce prawa pracy ludzie zazwyczaj koncentrują się wokół samego faktu awansu. Tymczasem powinno być odwrotnie. To naukowe poszukiwania winny wypełniać każdy dzień naukowca, a nie myśl o awansie. Kiedy dowiedziałam się, że pan prezydent podpisał moją nominację, przypomniało mi się, że profesura jest właśnie tym lukrem, ale czy mój tort ma warstwy? Mam nadzieję, że tak. Bo tylko dzięki pasji przetrwałam 2012 rok, kiedy czterech profesorów polskiego prawa pracy odrzuciło moją habilitację.
Bez tytułów nie mogłaby pani pracować na uniwersytecie, czy nie?
To prawda, choć trochę się to zmieniło, bo habilitacja nie jest już obowiązkowa. Gdy ją pisałam, była silna presja, żeby nie przekroczyć terminu, ponieważ oznaczało to pożegnanie z pracą. Nikogo nie obchodziło, że ktoś jest w trakcie projektu. Nie złożył habilitacji - było krótkie „do widzenia”. Myślę, że to jest okrucieństwo - znałam osoby, które były wymarzonymi naukowcami, ale z różnych przyczyn coś im się omsknęło np. praca się rozpadła, bo zboczyli z wątku i był koniec - system okazywał się bezduszny. Żeby budować warstwy, a nie iść w lukier, musiałam niejednokrotnie walczyć o przestrzeń prawdziwie wolną naukowo. Teraz wreszcie czuję, że nie muszę tego robić. Ale też zrozumiałam, że mój ojciec miał rację, powtarzając mi, że trzeba się niemal zawsze „bać”. Jako chłopiec był zastraszany z powodów rodzinnych przez ubecki system, dlatego jest nieufny. Po sytuacji z habilitacją realnie poczułam ów strach i zrozumiałam, że bez sensu go wypierałam. Środowisko prawa pracy otworzyło mi oczy, bo tak jak powiedziałam, tu właściwie nie ma standardów pracy naukowej, nie wiadomo czego można się spodziewać w ocenie. Wcześniej myślałam, że to tylko stare historie z lat 50-tych, teraz jesteśmy w Unii Europejskiej, wyjeżdżałam na staże, wierzyłam, że jestem na tej samej mentalnie płaszczyźnie, co naukowcy z zagranicy. A wtedy, w 2012 r. to się skończyło. W swoim środowisku też widziałam przykłady różnych zachowań, które potwierdzały ten lęk.
Te cztery negatywne recenzje w 2012 r. odbieram jako strzał w tył głowy. Można było do mnie zadzwonić i powiedzieć mi o tym. Jeśli byłabym na miejscu recenzentów i pisała negatywną recenzję książki młodej osoby, zanurzonej w pasji, tak bym zrobiła. Szkoda byłoby mi gasić pasję, bo jest o nią w polskiej nauce prawa pracy tak niezmiernie trudno. Takich rzeczy się nie robi. Zamiast tego odebrałam telefon od pani sekretarki, że recenzje przyszły na wydział. Potem dotarła do mnie refleksja, że jednak nie żyję w cywilizacji, ale w okrucieństwie.
Zrównano panią do szeregu.
Byłam przerażona takim postępowaniem. Wtedy mi wytłumaczono, że w habilitacji z prawa pracy nie pisze się kontrowersyjnych rzeczy. A już absolutnie niczego się nie odkrywa. Przy drugiej habilitacji, dwa lata później, nie było żadnego problemu, zrozumiałam jak ów system działa i w zasadzie odebrałam „laury”. Od tamtego też czasu, gdy mam wątpliwości, oglądam po raz kolejny film “Katyń” Wajdy, szczególnie jedną scenę, gdy w 1945 roku młodzieńcowi, składającemu dokumenty przed dopuszczeniem do klasy maturalnej, dyrektorka szkoły każe wymazać z cv, że jego ojciec zginął w Katyniu. Chłopak mówi, że życiorys ma się jeden. Wtedy wychowawca przyszłej klasy maturalnej, w której ów chłopak miał się znaleźć, pyta dyrektorkę: „A jak będzie wolna Polska?” Ona odpowiada: „Nigdy nie będzie wolnej Polski, nigdy i proszę to sobie zapamiętać”. Bardzo często myślę o tej scenie w kontekście wolności nauki prawa pracy, a de facto jej braku.
Owszem już się tak nie boję, ale nie czuję się też swobodnie. Prof. Alain Supiot, z którym pozostaję w naukowym kontakcie, w lot to wyczuwa. Mówi, że dlatego w Polsce bardzo łatwo rozkrzewił się neoliberalizm, bo wcześniej nie mieliśmy żadnej doktryny, właściwie w nic nie wierzymy; w pewnym sensie strach nas trzyma. Francuzi wierzą w ideologię praw człowieka, która jest u nich bardzo mocno zakorzeniona, a u nas nie może się przyjąć. Łatwo zatem kupiliśmy neoliberalizm, który jest prostą kalkulacją i zarządzaniem przez liczby. We Francji kapitalizm i rywalizacja też są obecne, ale ludzie rzeczywiście żyją “Deklaracją praw człowieka i obywatela”, my tego nie czujemy. I to znakomicie widać w środowisku prawa pracy. Proszę zobaczyć, jak ciężko przebija się myśl prof. Arkadiusza Sobczyka, który jako pierwszy powiedział, że prawo pracy to de facto prawa człowieka. Polskim naukowcom prawa pracy to nie może przejść przez gardło.
Pamiętam, jak przyjechałam ze stypendium we Francji w 2007 r. i chciałam się podzielić z kolegami z pracy, czego się nauczyłam. Spotkałam się z niezrozumieniem, postawą - nas to nie obchodzi, a jak ci się tam podoba, to wyjedź. Myślałam, że to był odosobniony casus, ale niedawno zaczęłam interesować się tym, co mówią polscy socjolodzy m.in. prof. Tomasz Zarycki czy Tomasz Warczok, prowadzący badania o peryferyjnym sposobie myślenia w naukach społecznych w Polsce. Z tych badań jasno wynika, że gdy polski naukowiec po dłuższym pobycie za granicą wraca do kraju, jest niechętnie widziany. Pomyślałam, że mogłam być jedną z tych osób.
A tyle się mówi o potrzebie umiędzynarodowienia uniwersytetów. Jak to jest?
Chciałam podkreślić, że otrzymałam niezwykle dużo wsparcia od UAM. Uniwersytet jest bardzo otwarty, dlatego tak bardzo się cieszę, że tu pracuję. Wszystko mam dzięki niemu. Umiędzynarodowienie szybko zachodzi np. w fizyce, chemii - tablica Mendelejewa jest wszędzie taka sama. A prawo jest szczególnie polityczne.
Dlaczego?
Mogę mówić za prawo pracy. To środowisko znam od 17 lat, uczestniczyłam w każdym zjeździe katedr, które odbywają się co dwa lata. Konferencje nie polegają na dyskusji i wymianie poglądów, kilku panelistów mówi swoje. Smuci mnie, kiedy czytam, że ktoś ze środowiska prawa pracy nie rozumie, co to jest wspólnotowość zakładu pracy, przecież to wręcz wprost wypływa z preambuły do Konstytucji. To znaczy, że cofamy się do XIX wieku. Jest pewien utarty schemat myślenia o polskim prawie pracy, uważam, że błędny i dramatycznie szkodliwy społecznie, a młodzi ludzie go powielają i najczęściej piszą np., że stosunek pracy jest stosunkiem zobowiązania wzajemnego, że jest tzw. ryzyko pracodawcy, a nie po prostu zasada solidarności. Dobre 5 lat temu pojawił się bardzo silny nurt, który to podważył, ale ciasnota myślenia polskiego naukowca prawa pracy okazuje się nie do przeskoczenia. Promotor mojego doktoratu ś.p. prof. Kijowski uczył mnie, że jak bada się jakiś temat, to trzeba dokładnie przeczytać, co o nim napisano, zrobić bilans i od niego się odbić. Krótko mówiąc, być bardzo otwartym. Nie można nie zauważać, że coś istnieje. Pisałam niedawno recenzję pracy habilitacyjnej, której autorka, rozważając o odpowiedzialności odszkodowawczej pracodawcy za nierówne traktowanie, zupełnie nie odniosła się do fundamentalnych prac z tego zakresu. A tak nie może być! Ale z tym nic się nie robi. Nauka prawa pracy przez duże N w Polsce w zasadzie nie istnieje. Choć można by sądzić inaczej, bo dorobiliśmy się „Systemu prawa pracy”, wielotomowego dzieła, zbierającego dotychczasową myśl. Ale już nie wiem, czy warto je otwierać, bo tam jest napisane, że praca jest towarem. Czyli w kwestii fundamentalnej dla prawa pracy jesteśmy w XIX-wiecznym myśleniu.
Jest pani drugą w kraju aktywną zawodowo profesorką prawa pracy. Wydaje się, że to jest męskie środowisko. Jak pani sądzi?
W Polsce nie ma równościowego podejścia w relacjach damsko-męskich. Wyszłam z domu partnerskiego, więc nie rozumiem, jak mężowie mogą nie wspierać żon w awansie zawodowym, ale też na odwrót. Niemniej rzeczywiście to jest środowisko, gdzie mężczyźni zdobywają tytuły, a kobiety dużo rzadziej.
Czytaj też: Prof. Musiała: Nie ma wolności w polskiej nauce prawa pracy
Zobacz książki autorstwa prof. Musiały wydane przez Wydawnictwo Naukowe UAM.