Wersja kontrastowa

Sesja oczami naszych wykładowców

Wykładowcy wspominają swoją sesję
Wykładowcy wspominają swoją sesję

Z początkiem lutego ruszyła zimowa sesja egzaminacyjna. Z tej okazji postanowiliśmy "odpytać" z sesyjnych wspomnień wykładowców, którzy jeszcze niedawno sami musieli stanąć po drugiej stronie barykady. Odpowiedzi potrafią zaskoczyć.

 

Jako pierwszego do tablicy wywołaliśmy dr Błażeja Osowskiego z Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej:

Najbardziej zapadła mi w pamięć sesja na pierwszym roku studiów. To oczywiste, studia były czymś nowym i nową, nieznaną sytuacją była też sesja. Wyzwaniem było zorganizowanie nauki, ponieważ inaczej niż w szkole nikt nie wymagał ciągłego bycia przygotowanym z trzech ostatnich lekcji i mało kto w ciągu semestru organizował sprawdziany. Jednym słowem: człowiek nie czuł nad sobą bata, wyrwał się na wolność, ale jednocześnie wolnością tą musiał nauczyć się zarządzać. Przygotowywać się systematycznie czy zarywać noce przed sesją? Na te pytania każdy musiał sam odpowiedzieć i znaleźć swój system.  Pierwsza sesja była nie tylko wydarzeniem nowym, ale i szalenie stresującym. Przyczyniały się do tego sprawy tak oczywiste jak wątpliwości co do tego, czy się przygotowałem, czy sobie poradzę, czy zdam, jak i drobiazgi związane z wypełnieniem indeksu (tak studiowałem w tych zamierzchłych czasach). Może to śmieszne, ale niejednokrotnie pojawiały się pytania, jaką nazwę przedmiotu wpisać czy jak ma na imię wykładowca, a przed egzaminem krążyły plotki, że ten czy ów profesor wyrzucił kogoś za drzwi, bo indeks był nieuzupełniony lub wypełniony niepoprawnie. Teraz z perspektywy lat, patrzę na to już zupełnie inaczej i spokojnie. Czas pokazał, co jest ważne, a co było zawracaniem głowy, które nerwy nie były potrzebne, a które mnie mobilizowały. Sesja jest tylko etapem w życiu studenta i po jego przejściu (z jakimkolwiek wynikiem) jesteśmy lepiej przygotowani do następnych wyzwań.  

sesja na uam

Sesja odpoczynkiem od nauki? Tak twierdzi prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa:

Sesja kojarzy mi się … paradoksalnie z odpoczynkiem od nauki. Celem sesji zimowej było szybko zdać na jej początku egzaminy (najlepiej w przedterminie) i wyjechać na kilka dni w góry, jeszcze przed rozpoczęciem semestru letniego. Celem sesji letniej szybko ją zakończyć i czym prędzej rozpocząć wakacyjną pracę. Nie zawsze jednak cele udaje się zrealizować, o czym przekonałem się już na początku. Dobrze pamiętam pierwszą sesję zimową i egzamin z prawa międzynarodowego publicznego (kończyłem politologię). Po napisaniu egzaminu, zadowolony i pewny siebie udałem się świętować ukończenie pierwszej na studiach sesji. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem piękną ocenę 2 w indeksie. To był zimny prysznic, który jednak nauczył mnie odrobiny pokory i dystansu, dzięki czemu była to pierwsza i zarazem ostatnia moja dwója na studiach. Dzięki niej mogę też mówić studentom, nie bez dumy, że wiem co czują. Dodając zwykle, że przecież „student bez 2 jest jak żołnierz bez karabinu. Kolejnym wspomnieniem jest cierpliwość, związana z oczekiwaniem na egzaminy ustne. Dziś studenci się niecierpliwią. Gdy ja studiowałem rekord padł chyba przy okazji egzaminu z prawa prasowego i autorskiego. Pojawiłem się przed gabinetem nieco wcześniej niż zaplanowano, około godziny 10.00. Drzwi gabinetu profesora przekroczyłem … po 17.00. Tym razem jednak ocena była zupełnie inna. Przy okazji poznałem inną maksymę, że „student jest po to, żeby czekać”. Reasumując, wspomnienia z sesji okazały się jak widać trwalsze, niż te z czasu semestralnej nauki.

Sesja na UAM

Dr Katarzyna Jankowiak z Wydziału Anglistyki sesję zdawała słuchając Coldplay:

Z perspektywy czasu, sesje egzaminacyjne wspominam jako lekcje z zarządzania czasem i stawiania sobie celów. Ale też poniekąd z poznawania siebie – co działa, a co niekoniecznie, kiedy stajemy naszymi mniejszymi i większymi wyzwaniami. W moim przypadku zawsze kluczowa była odpowiednia dawka snu w nocy, a w ciągu dnia - metoda samonagradzania, najczęściej w postaci uzupełnienia cukrów, choć równie dużą radość sprawiało mi po prostu spędzenie godziny z Coldplayem w słuchawkach czy z odcinkiem ulubionego serialu.

Sesja na UAM

Hektolitry czarnej kawy i nauka w grupach, tak swoją sesję wspomina dr Magdalena Grenda z Wydziału Antropologii i Kulturoznawstwa:

Najwięcej emocji budziła pierwsza sesja zimowa. Z tego, co pamiętam mieliśmy sporo egzaminów, a doświadczenia w tej kwestii żadnego. Jak to bywa, wśród studentów krążyły plotki o surowych wykładowcach i egzaminach nie do zdania. Wtedy do sesji przygotowywaliśmy się wspólnie, w małych grupach. Oprócz nauki i pogłębiania wiedzy zawiązywały się znajomości, a często i przyjaźnie na całe życie. Tamte sesje to także hektolitry czarnej kawy, którą piliśmy bez opamiętania. Egzamin, którego najbardziej się bałam był u Profesora Jerzego Kmity, legendy polskiego kulturoznawstwa, lidera poznańskiej szkoły metodologicznej. Uwielbiałam wykłady Profesora Kmity, choć nie za wiele z nich rozumiałam. Egzamin ku mojej wielkiej radości zdałam na ocenę bardzo dobrą, a do społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury odwoływałam się niejednokrotnie w mojej dalszej pracy naukowej. Egzaminem, który dał mi najwięcej radości był z logiki u Profesora Zeidlera. Jako „rasowa” humanistka nie dawałam sobie zbyt dużych szans na jego zdanie. Do tego w tamtym czasie dostałam się do Teatru Strefa Ciszy i by móc wyjechać z zespołem w trasę, musiałam podejść do samych „przedterminów”, a ten u Profesora miał charakter egzaminu ustnego, co uratowało mnie przed porażką. Byłam tak zdeterminowana, że zaczęłam recytować z pamięci wszystkie definicje. Z zadaniem pisemnym poszło już gorzej, ale finalnie zdałam na czwórkę z plusem. Choć w moim indeksie przeważały piątki, z tej oceny ucieszyłam się najbardziej.

Sesja na UAM

 

W pogoni za profesorami, tak można podsumować sesje dra Patryka Borowiaka z Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej:

Sesje w moim przypadku, zawsze były podwójne, bo na studiach slawistyczno-polonistycznych zdawaliśmy egzaminy zarówno w Instytucie Filologii Słowiańskiej, jak i Instytucie Filologii Polskiej. Szczerze mówiąc, mam słabą pamięć do sytuacji, ale mogę przytoczyć hasłowo z czym kojarzą mi się moje sesje – wspólne uczenie się cytatów do „słynnego” testu z romantyzmu w gronie przyjaciół na balkonie przy winie; egzaminy ustne zdawane w parze z kolegą, było raźniej i śmieszniej; zaliczenia poza uczelnią, np. w pobliskiej kawiarni (bo nie było wolnej sali) czy wyjazdy do Gniezna lub Warszawy w celu zaliczenia przedmiotu lub zdania egzaminu, bo w terminie proponowanym przez wykładowcę, nie zdążyliśmy się przygotować; pamiętam też sesję podczas pobytu na stypendium Erasmus w Bułgarii – bardzo miłe doświadczenie! W ogóle nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek był niezadowolony z sesji, nawet po ponad godzinnych egzaminach ustnych i trzykrotnym podejściu (oczywiście z kolegą) do egzaminu z gramatyki historycznej języka polskiego. Chętnie wróciłbym do tamtych czasów, choć na chwilę ;-).

Sesja na UAM

 

Kawa i kolorowe zakreślacze, tak swoje przygotowania do egzaminów pamięta dr Natalia Kołaczek z Wydziału Neofilologii:

Mam wrażenie, że z sesji podczas studiów zdecydowanie bardziej zapadły mi w pamięć przygotowania do egzaminów niż same egzaminy. Pewnie dlatego, że trwały zdecydowanie dłużej i były bardziej stresujące, bo to samej sobie trzeba było odpowiedzieć na pytanie, czy jestem wystarczająco przygotowana, czy właściwie rozumiem zagadnienia egzaminacyjne i czy na pewno opanowałam słownictwo, które może się pojawić na egzaminie z praktycznej nauki języka… Pamiętam też przygotowania lepiej także i przez to, że na egzaminie zostawało się sam na sam z arkuszem z zadaniami lub oko w oko z egzaminatorami, a nauka przed sesją to w dużej mierze był czas spędzony z przyjaciółmi ze studiów, na wzajemnym przepytywaniu się, wspólnym opracowywaniu odpowiedzi i wymienianiu się sprytnymi mnemotechnicznymi patentami. Podczas sesji nie mogło u mnie zabraknąć dwóch rzeczy: kawy i kolorowych zakreślaczy, a w porządkowaniu notatek najlepiej „pomagał” mi mój kot. Moim sposobem na radzenie sobie z sesyjnym stresem było sprzątanie i przemeblowywanie pokoju („jeszcze tylko zamiotę pustynię…”) i sen – do dziś zjawisko „zarywania nocy” przed ważnym wydarzeniem jest mi znane tylko z opowieści – dziś to przede wszystkim opowieści moich studentów.

Sesja na UAM

 

Musimy jednak przyznać, że najbardziej zaskoczył nas prof. UAM dr hab. Michał Klichowski z Wydziału Studiów Edukacyjnych:

Musiałem być dziwnym studentem, bo bardzo lubiłem sesję. Traktowałem ją jak okres świąteczny. Wtedy bowiem dokonywało się finiszów na trasach fascynujących intelektualnych przygód z różnymi dyscyplinami czy obszarami wiedzy. Miałem to szczęście, że studiowałem bardzo interdyscyplinarny kierunek, dlatego każda moja sesja podsumowywała bardzo zróżnicowane, i nieraz bardzo egzotyczne, wyprawy do akademickich krain. Lubiłem też poznawać to, jak różne mogą być egzaminy – miałem poczucie, że forma i „styl” egzaminu są ważnym elementem akademickiej tożsamości moich profesorów. Przed sesją zaczynały krążyć na ten temat legendy. To wszystko tworzyło bardzo fajny klimat. Efekt ten potęgowały nasze urocze „sesyjne uniformy”. Ja przez całe studia byłem wierny garniturowi i butom ze studniówki. Co za szczęście, że nie było wtedy jeszcze mody na robienie selfie!

Sesja na UAM

 

My natomiast życzymy Wam, drodzy studenci połamania piór :).

Wydarzenia Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.