Z prof. Beatą Mikołajczyk, prorektorem UAM, do rozmawia Jolanta Lenartowicz
Pierwsze ćwierćwiecze w życiorysie szkoły wyższej, zwłaszcza jeśli jest ona uniwersytetem, to niedużo. A jednak warto o tym porozmawiać, tym bardziej, że idzie o uczelnię, jakiej w Polsce nie było i drugiej nie ma. Mowa o Collegium Polonicum w Słubicach. Jego powołanie, a potem powstanie to coś wyjątkowego. Pani też tak uważa?
Oczywiście, tak. Przypomnijmy, że powstaniu Collegium towarzyszyły od zarania wielkie emocje. Sam pomysł jawił się jako coś nadzwyczajnego. Oto na granicy kraju, w malej mieścinie, powstaje uniwersytet. I to od razu międzynarodowy, polsko-niemiecki. Od razu też w świadomości społecznej zaczął się jawić jako most. Łączący dwa miasta: Słubice i Frankfurt, dwa kraje: Polskę i Niemcy, naszą kulturę z zachodnioeuropejską. Zdobywanie krok po kroku akceptacji, pieniędzy i miejsca na powstanie tej uczelni to po prostu była wielka przygoda. Trzeba było zmagać się z wieloma barierami. I tymi mentalnymi i administracyjnymi, a osobno z finansowymi. Powiodło się. Jest i działa.
Jaką, pani zdaniem, funkcję pełni Collegium w ramach UAM?
Jest widoczny, z obu stron Odry, Jako obiekt nowy, całkiem odmienny od słubickiego tła. Już nie ma tu targowiska ze „szczękami”, nie ma drobnego handlowania, kolejek do przejścia granicznego. Placówka ta jest niewątpliwie ewenementem w skali europejskiego szkolnictwa wyższego. Dwa uniwersytety z ramienia rządów utworzyły instytucję, w której współpraca obejmuje wszystkie szczeble ich struktur i dąży do syntezy dwóch kultur uniwersyteckich, dwóch schematów organizacyjnych. Collegium Polonicum to prawdziwe miejsce spotkania. Warto pamiętać, że kiedy zrodziła się koncepcja Collegium, Polska nie należała do wspólnoty europejskiej, istniał jeszcze Związek Radziecki, a liczne wojska radzieckie stacjonowały w Polsce. Ale wszystkie bariery z większym lub mniejszym trudem i z wielkim zaangażowaniem licznego grona osób pokonano i rozpoczął się widoczny rozwój tego najbardziej na zachód wysuniętego przyczółka UAM. Był to czas dużego zainteresowania uczelnią i polityków i studentów. Widziano w Polonicum bramę prowadzącą w świat.
Czytaj: Doradztwo polityczne a lobbing
Zaczęło zmieniać się miasto. I ludzie.
Sama nie mam tego w pamięci, jaką drogę odbyły prowincjonalne Słubice i jak miasteczko zmieniało się w ośrodek uniwersytecki. Ale zmieniali się ludzie, z czasem zaczęli dostrzegać przypływy tych wartości i poczynań, które czyniło z ich miasta na granicy - miasto uniwersyteckie.
Tak, ale potem…
Potem zmienił się świat. W tym i Europa. I ta brama w świat zaczęła tracić na znaczeniu. Z tej prostej przyczyny, że nie było muru, przez który miała przeprowadzać. Granica się otwierała, a potem już nawet zniknęła. Jednak nie do końca. Czasem próbujemy coś zrobić z Viadriną, ale okazuje się nasze przepisy i procedury nie są zgodne z brandenburskimi. Podejmowanie decyzji wymaga sporo trudu, dochodzenia do właściwej drogi. Ponadto po otwarciu na Europę Słubice nie jest jedyną szansą na studiowanie w Niemczech. Wiele tam przecież jest interesujących uniwersytetów i kto chce , może sam wyznaczać swoją drogę studiowania w Niemczech. Trzeba więc było na nowo sformułować wizję Collegium. Myślę, że jesteśmy teraz w punkcie zwrotnym, bo Collegium Polonicum musi odpowiadać na nowe zapotrzebowania, musi się dostosować i znaleźć nowe drogi, które pozwolą funkcjonować w odmiennej j rzeczywistości.
Bez tamtych barier. Z nowymi? Trudniejszymi, łatwiejszymi ?
Z pozoru chyba łatwiejszymi. Bo przecież relacje polsko–niemieckie są dobre, mentalnie przede wszystkim. Jak wynika z badań, które obserwuję, wiele zmienia się w odrzucaniu stereotypów. Rozmaitych, choć politycznie raz jest lepiej, raz jest gorzej. Zmienił się też podział ról między Viadriną i Polonicum. W ostatnim czasie coraz częściej nasi partnerzy dostrzegają, że to my jesteśmy tym dużym, znaczącym, żywym uniwersytetem. Rozmawiamy o Polsko-Niemieckim Instytucie Badawczym – w tym głównie warto widzieć nową twarz naszego partnerstwa.
Jakie pomysły na nowy most mają nasi partnerzy?
Mają, rozmawiamy o tym podczas spotkań Komisji Wspólnej. Koledzy z Viadriny zaprezentowali między innymi pomysły na nowe kierunki studiów. Stawia się na typowo nadgraniczne, na start-upy, przedsiębiorczość, studia ekologiczno-humanistyczne o bardzo nowoczesnym, wizjonerskim charakterze. Chcemy pokazać, że warto byłoby stawiać na studia, które mogłyby odbywać się właśnie tu, w Słubicach, nie w Warszawie, Krakowie, czy gdziekolwiek indziej, ale właśnie w Słubicach, na granicy, z wykorzystaniem naukowego i dydaktycznego potencjału naszego uniwersytetu, na bazie właśnie Polsko-Niemieckiego Instytutu Badawczego, który musiałby jednak rozwinąć dydaktykę. Tak więc komisja dyskutowała na temat tych projektów; najpierw miałyby one strukturę i charakter studiów podyplomowych. Kolejne etapy będą dalej procedowane, z nadzieją na uruchomienie studiów I i II stopnia.
Czyli wszytko nadal warzy się, jak w tyglu. Nie ma co zbytnio przyspieszać tego procesu, raczej pozwolić na właściwe przygotowanie zmian.
Ten proces właśnie trwa. Najpierw wybrano kierunki. Najbardziej możliwe do realizacji.
Zatem znów droga otwarta – przez most – można posuwać się dalej, na Zachód. To też bierze się pod uwagę?
Przede wszystkim interesuje nas Brandenburgia. To z tym landem mamy umowę i bardzo dobry kontakt. Nie znaczy to jednak, że nie myślimy o tym, aby poszerzać teren współdziałania i zbliżać się również do innych uniwersytetów. Chodzi o to, aby z przygraniczności brać to co najcenniejsze, bo jak zawsze twierdzę, najciekawsze rzeczy w nauce, sztuce i kulturze dzieją się na pograniczach.