Była stypendystką rządu norweskiego, a w jej pracy magisterskiej pojawiły się przesłuchania policyjne z kryminalnych powieści Jo Nesbø i Jo Lier Horst’a. Prowadzi poczytnego bloga o Norwegii i jest autorką świetnej książki o tym kraju. Kto taki? Moja rozmówczyni: Anna Kurek - Przybilski – absolwentka i doktorantka UAM.
Niektórzy twierdzą, że w Norwegii można zakochać się czytając „Świat Zofii” Josteina Gaardera lub oglądając ekranizację „Księgi Diny”. A Pani norweska pasja? Czy rozpoczęła się od „Świata Zofii”, dramatów Ibsena czy może od podróży na daleką północ?
Moja pasja zaczęła się od podróży na daleką północ… palcem po mapie. A właściwie po globusie. Mając kilkanaście lat pomyślałam, że bardzo chciałabym nauczyć się języka jakiegoś północnego kraju. Kocham zimę i języki obce, więc było to połączenie tych dwóch rzeczy. Zaczęłam więc przesuwać palcem po globusie i tak właśnie trafiłam do Norwegii. Wtedy w internecie nie było jeszcze tylu materiałów, co obecnie, więc zamówiłam sobie pierwszy podręcznik do norweskiego, włożyłam dołączoną do niego płytę do odtwarzacza… i zupełnie przepadłam. To była miłość od pierwszego usłyszenia! Samą Norwegię pokochałam natomiast po mojej pierwszej podróży i teraz wracam na północ regularnie. Najchętniej za koło podbiegunowe, chociaż lubię też odwiedzać inne części kraju.
Zatem domyślam się skąd u Pani pomysł na studia skandynawistyczne? Nie wiem jednak dlaczego w Poznaniu.
Gdy już postanowiłam, że chciałabym dowiedzieć się więcej o języku norweskim, zaczęłam szukać uczelni, które oferowały ten kierunek. Do wyboru miałam Gdańsk i Poznań, ale po wizycie na dniach otwartych w Katedrze Skandynawistyki postanowiłam, że będzie to jednak Poznań. Rekrutacja na filologię norweską nie odbywa się co roku, więc musiałam czekać rok po maturze, by dostać się na wymarzony kierunek. Na szczęście udało się!
Jak wyglądają takie studia? Domyślam się oczywiście, że studenci intensywnie uczą się na nim języków, ale poza tym?
Nauka norweskiego to priorytet, ale są to studia filologiczne, więc nie brakuje przedmiotów literaturoznawczych i językoznawczych. Trzeba pamiętać o tym, że studiując filologię uczymy się głównie o języku – nie jest to kurs językowy. Poza konwersacjami trzeba więc też uczyć się fonetyki czy gramatyki opisowej. Gdy ja studiowałam, bardzo duży nacisk kładziony był również na drugi język germański, w moim przypadku angielski. Ważne są również treści związane z literaturą, kulturą i historią Skandynawii. Doskonale pamiętam zajęcia z fonetyki języka norweskiego na 1. roku, ponieważ była to dla mnie wtedy kompletna nowość, a jednocześnie ćwiczenia i nagrania wymowy były dobrą zabawą. Musieliśmy wielokrotnie powtarzać różne dźwięki, później czytać całe zdania czy łamańce językowe. Zaliczenie przedmiotu polegało na przeczytaniu pewnych słów i zdań, które następnie były nagrywane i bardzo szczegółowo oceniane. Niektóre rymowanki zapadły mi w pamięć tak bardzo, że nadal jestem w stanie je wyrecytować o każdej porze dnia.
Napisała Pani szalenie ciekawą książkę o Norwegii pod intrygującym tytułem „Szczęśliwy jak łosoś”. Skąd pomysł na tytuł i na tę książkę w ogóle?
Tytuł to nawiązanie do norweskiego wyrażenia być szczęśliwym łososiem (en glad laks). Norwegowie często są postrzegani (i słusznie!) jako jeden z najszczęśliwszych narodów na świecie, więc nawiązanie do tego wyrażenia dobrze pasowało do książki o Norwegii i Norwegach, pisanej z bardzo subiektywnej perspektywy. Sam pomysł na książkę narodził się częściowo z bloga [norwegolozka.com – przyp. autorki] i częściowo z obserwacji poczynionych podczas podróży na północ. Nie jest to przewodnik po tym kraju, ani książka naukowa, ale raczej forma felietonu, w którym opisuję Norwegię widzianą moimi oczami.
Czytaj też: Prof. Grzegorz Ziółkowski. Sama sztuka już nie wystarczy
Co w Norwegii i Norwegach urzeka Panią najbardziej?
Oczywiście natura i przepiękne widoki, na które możemy się natknąć w dowolnym miejscu w kraju. Najwięcej turystycznych must see znajduje się na zachodzie kraju oraz na Lofotach, ale warto odwiedzić również mniej popularne miejsca. Ja zawsze polecam północ Norwegii, gdzie coraz łatwiej można dostać się z Polski. W Norwegach z kolei cenię przywiązanie do regionalnych tradycji, ale też do dialektów, mimo że te drugie często sprawiają mi problemy – i pewnie innym obcokrajowcom również. Wiele osób, mimo że na piśmie posługują się jednym z dwóch standardów języka norweskiego, w mowie bardzo często pozostaje przy swoim dialekcie. I nie ma znaczenia czy ktoś mieszka na wsi czy w większym mieście – dialekty są powszechne, a do tego bardzo cenione, co słychać też w radiu i telewizji. Politycy i osoby znane bardzo często mówią dialektami, nie starając dopasować się do wymowy z Oslo. Co więcej, zmiana dialektu bywa bardzo źle widziana!
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra Polewska - Wianecka