Listopadowe wybory w USA wielu śledziło z zapartym tchem – bardziej jak wciągający serial niż rzeczywistość polityczną. Pełne niepokoju odświeżanie stron z wynikami z poszczególnych stanów, delikatne wahania przysłowiowego języczka u wagi – co za emocje!
Amerykański system wyborczy jest dość skomplikowany – nie dość, że głosy liczone są w ramach poszczególnych stanów (pięćdziesięciu) oraz dystryktu Kolumbia, to jeszcze są pośrednie – wybierani są elektorzy w liczbie 538, którzy zbierają się 14 grudnia i wskazują zwycięskiego kandydata. Kolejnym ważną datą jest zaprzysiężenie prezydenta, 20 stycznia. Po wyborach prezydenckich – kandydat, który nie uzyskał 270 głosów elektorskich zgodnie z niepisaną normą powinien uznać swoją porażkę. Takie oświadczenie wygłaszane było niemal zaraz po ogłoszeniu przewidywanych wyników. Zdarzały się zgrzyty, a nawet tak jak w 2000 r. wielotygodniowy kryzys w liczeniu głosów na Florydzie dopiero zakończony decyzją Sądu Najwyższego o przyznaniu głosów elektorskich z tego stanu George’owi W. Bushowi. Jego kontrkandydat Al Gore, mimo że mógł się czuć bardzo rozczarowany niekorzystną dla siebie decyzją Sądu Najwyższego, nie przeciągał „struny” i uznał swoją przegraną, po to by zakończyć kryzys polityczny.
Po dwudziestu latach wiele zmieniło się w zwyczajach, także w polityce amerykańskiej. Przede wszystkim scena polityczna jest niezwykle spolaryzowana i coraz trudniej o kompromis w obszarach, które nie budziły wcześniej zbyt dużych kontrowersji. Gdy 7 listopada główne amerykańskie stacje telewizyjne - od krytycznego wobec Donalda Trumpa CNN po sprzyjający mu Fox News ogłosiły prognozowanego zwycięzcę, urzędujący nadal prezydent nie tyko nie uznał swojej porażki, lecz jeszcze wiele razy, choć bez powodzenia, próbował podważyć wynik wyborczy w poszczególnych stanach. Poważnie obawiano się, że Trump zmobilizuje najbardziej radyklanych zwolenników i przemoc dosłownie rozleje się po ulicach, a procedura głosowania korespondencyjnego zostanie zakwestionowana.
Należy podkreślić, że po raz pierwszy wybory prezydenckie i do Kongresu trwały wiele tygodni, a dzień 3 listopada był ich zwieńczeniem. W zgodnej opinii ekspertów i komentatorów – mimo pandemii COVID-19 i głosów krytycznych prezydenta Trumpa i części jego zwolenników –nie doszło do poważnych incydentów i sytuacji, w której można było zasadnie podważyć wyniki. W tych niezwykle trudnych warunkach wybory okazały się prawdziwym świętem demokracji i rekordowej frekwencji sięgającej 160 milionów głosujących. Chcąc oddać osobiście glos wielu ludzi musiało czekać wiele godzin w długich kolejkach do lokalu wyborczego.
23 listopada ruszył proces określany transition, czyli przygotowywaniem się do przejmowania władzy przez prezydenta elekta Joe (Jospeha) Bidena. Jest złożony i związany także z obsadzeniem najważniejszych stanowisk oraz około 4 tysięcy pracowników Urzędu Wykonawczego Prezydenta. Przykładowo w przypadku Departamentu Stanu będzie się wiązało z odbudową tej instytucji.
Obserwatorzy zewnętrzni zastanawiają się jaka będzie Ameryka administracji Bidena i Harris? O ogólnych założeniach programowych polityki wewnętrznej jak i zagranicznej można dowiedzieć się z opublikowanego na oficjalnej stronie: The power of America’s example: the Biden Plan for Leading the Democratic World to Meet Challenges of the 21st Century. Uzupełnieniem mogą być także wypowiedzi samego prezydenta elekta jak i nominowanych przez niego bliskich współpracowników na sekretarza stanu Anthony’ego (Tony’ego) Blinkena czy Jacoba (Jake’a) Sullivana na stanowisko prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.
Już pierwszego dnia swojego urzędowania administracji Bidena i Harris najważniejszy zadaniem ogłosili przeciwdziałanie pandemii COVID-19. W tym celu powołany został zespół ekspertów by jak najskuteczniej opowiedzieć najpoważniejszemu od 100 lat kryzysowi zdrowotnemu, a także sprawnie zorganizować i przeprowadzić masowe szczepienia. Druga, jesienno-zimowa fala zachorowań i zgonów okazała się znacznie gorsza od wiosennej. Pod koniec roku liczba zakażeń koronawirusem przekroczyła 15 milionów, a liczba zgonów 20 stycznia niestety przekroczy 300 tysięcy.
Kolejny priorytet, również wiążący się z polityką wewnętrzną, jest wciąż negocjowany i jeśli będzie konsensus to zostanie przyjęty przez Kongres kolejny, sięgający prawie biliona dolarów, mamuci pakiet stymulacyjny dla gospodarki. Celem jest złagodzenie negatywnych skutków częściowego zamknięcia wielu branż, a także rosnącego bezrobocia, którego poziom jest ponad 4 miliony większy, od stanu sprzed pandemii. Ponadto administracja Bidena i Harris chce przeciwdziałać dyskryminacji na tle rasowym proponując rozwiązania prawne i instytucjonalne.
W pierwszym roku administracji Bidena i Harris aż 80% uwagi i zaangażowania poświęcone zapewne będzie rozwiązywaniu wewnętrznych kryzysów i problemów. 20% pozostaje na realizację założeń polityki zagranicznej. W przeciwieństwie do swojego poprzednika prezydent-elekt deklaruje współpracę z sojusznikami USA, a także rewitalizację relacji transatlantyckich. W polityce europejskiej powróci znaczenie relacji z Francją, Niemcami a także Wielką Brytanią. Zapewne nowa administracja będzie kontynuowała wspieranie większej niezależności energetycznej Europy od Rosji, choć dokładnie nie wiadomo w szczegółach czy nałożone zostaną kolejne sankcje wobec przedsiębiorstw zamierzających brać udział w budowie Nord Stream 2. Nie należy się spodziewać resetu z Rosją, a raczej kontynuacji polityki sankcji nałożonych po 2014 r., oraz współpracy w zakresie ograniczenia zbrojeń nuklearnych, czyli przedłużenia Nowego START. Biden wraz ze swoimi współpracownikami liczą także na to, że uda im się odbudowanie współpracy z Rosją, Chinami, Francją, Niemcami, Wielką Brytanią oraz Unią Europejską w kwestii odbudowy znaczenia porozumienia JCPOA w sprawie programu atomowego Iranu. Biden i jego doradcy przy wielu okazjach dawali wyraz krytycznego stanowiska w na temat polityki Trumpa-Pompeo maksymalnej presji wobec Iranu. Nie tylko nie zmieniła „zachowania” Teheranu, to jeszcze omal nie doprowadziła do konfliktu amerykańsko-irańskiego a przez jednostronne podejmowanie decyzji przez Trumpa- poważnie nadwerężyła zaufanie sygnatariuszy JCPOA wobec USA.
Najpoważniejszym zagadnieniem w polityce zagranicznej będzie nie problem Iranu, lecz Chiny. Biden liczy na to, że uda się na tyle załagodzić napięcia amerykańsko-chińskie, by nie przekształciły się one w nową zimną wojnę. Zdaje się, że decydenci nie mają złudzeń, że uda im się zredukować rywalizację, która dawno wykroczyła poza wymianę handlową, ale dotyczy także nauki, zaawansowanych technologii czy sztucznej inteligencji. Biden i jego doradcy liczą na to, że zdołają jednak uniknąć pułapki Tukidydesa i rozwiną także wspólne płaszczyzny do współpracy, jak choćby: kryzys klimatyczny, ograniczenie zbrojeń nuklearnych czy odnowienie formuły Światowej Organizacji Handlu, nie mówiąc już o współdziałaniu w ramach Światowej Organizacji Zdrowia i reformy tej organizacji.
Dla 46 prezydenta kryzys klimatyczny jest kluczowym zagadnieniem - by podkreślić istotność tego wyzwania nominował specjalnego pełnomocnika, Johna Kerry’ego, który w administracji Baracka Obamy był sekretarzem stanu.
Administracja Bidena i Harris także zamierza podjąć działania by odnowić wspólne wartości demokratyczne spajające USA z ich sojusznikami. Działania mają być równoległe – wpierać odnowę zarówno demokracji amerykańskiej, jak również u jej sojuszników. W pierwszym roku urzędowania ma być zorganizowane globalne forum na rzecz demokracji. Podkreśla się trzy jego cele: 1. zwalczanie korupcji 2. drugie przeciwdziałanie tendencjom autorytarnym i zapewnienie bezpieczeństwa wyborom i 3. przestrzeganie praw człowieka.
Podsumowując, tak oto rysują się główne cele polityki prezydenta-elekta. W kwestiach szczegółowych pozostaje wiele niewiadomych, choćby jaki będzie wynik do Senatu z początku stycznia dogrywki wyborczej w Georgii. Jeśli Republikanie utrzymają większość w izbie wyższej, znacznie trudniej będzie bez ich zgody przeprowadzić głębsze reformy amerykańskiego systemu politycznego i gospodarczego. Nie wiadomo czy przy okazji kolejnych wyborów w 2022 r., a potem po 2024 r. na nowo nie powróci fala populizmu w USA. Pozostało ponad 74 milinów wyborców, którzy głosowali na Trumpa - wciąż nie wiadomo czy ta grupa będzie maleć czy wręcz przeciwnie - będzie wtedy do „zagospodarowania” przez niego i innych populistycznych przywódców.
Należy także brać pod uwagę, że w ostatnich latach niemal każdy prezydent musiał się dostosowywać do niespodziewanych i kryzysowych wydarzeń. Takim „czarnym łabędziem” dla Georga W. Busha był 11 września 2001 r. i początek globalnego kryzysu finansowego, dla Baracka Obamy była Arabska Wiosna i kryzys ukraiński, a dla Donalda Trumpa pandemia COVID-19.
Bez względu na ewentualne korekty założeń polityki nowej administracji, warto jednak pamiętać, że będą to starania na rzecz współpracy międzynarodowej i większej przewidywalności USA. Nie bez znaczenia jest położenie nacisku na wspieranie demokracji i praworządności. Jednym słowem najlepszą strategią dla Polski będzie rozwijanie współpracy w ramach Unii Europejskiej i przestrzeganie praworządności. Jeśli będzie brana pod uwagę właściwa perspektywa to relacje polsko-amerykańskie nie tylko nie ucierpią, ale będą wzmocnione w ramach wielowymiarowej współpracy transatlantyckiej. Jest jeszcze czas na ewentualną korektę. Pozostaję w optymizmie, że 2021 rok w tym i wielu innych względach będzie lepszy od poprzedniego, czego życzę Państwu i sobie.